Rodzice, według danych Eurostatu prawie 45% ludzi w wieku 18-35 lat wciąż z nimi mieszka. Ponad połowa (60%) z nich to mężczyźni. Blisko 3.000.000 (trzy miliony) dorosłych mężczyzn zwleka z wyfrunięciem z rodzinnego gniazda. Innymi słowy: mamy w Polsce trzy miliony maminsynków, co (procentowo) plasuje nasz kraj w europejskiej czołówce.
Dlaczego tak się dzieje?
Większość, jak można się domyślić, chwali sobie wygodę finansową. A z nią również wygodę per se, bo „mama ugotuje, mama wypierze, mama posprząta, mama opłaci wszystkie rachunki, a ja wracam z pracy (o ile takową posiadam) i mam gdzieś cały świat”. Wielu skarży się na wysokie ceny kupna mieszkań, chcieliby żyć na swoim, zamiast coś wynająć (chociażby ze współlokatorami, jeśli nie stać ich inaczej). No i sporo z „dorosłych dzieci” zasłania się argumentem, że muszą pomagać rodzicom – jeśli nie teraz, to na starość. Fakt niesienia pomocy ma uszlachetniać ich przesiadywanie w rodzinnym domu (chociaż tak naprawdę bardzo niewiele przypadków faktycznie wymaga pomocy; ten argument ma za zadanie zasłaniać tchórzostwo „dorosłych dzieci”).
Mieszkając z rodzicami oznajmiasz całemu światu, że jesteś tchórzem i maminsynkiem.
Wszystko to są bzdury i wymówki. Nawet najbardziej nośną z nich: „nie stać mnie na mieszkanie samemu”, da się przy odrobinie chęci szybko rozwiązać (chociażby wspomnianymi wcześniej współlokatorami, albo dodatkową pracą na pół etatu).
Że za ciężko? Przykro mi, życie nikogo nie będzie głaskało po głowie.
Że mieszkanie ze współlokatorami, to nie to samo, co solo? Przynajmniej nie masz obok siebie rodziców, którzy we wszystkim cię wyręczają.
Że wolisz mieszkać sam, a nie z nieznajomymi? Przykro mi, na początku życiowej drogi nie masz prawa wybrzydzać (spróbuj, a wszyscy Cię wyśmieją, a już na pewno będą patrzeć z politowaniem).
Że nie chcesz obniżać swojej stopy życiowej, do której przywykłeś pod opieką mamy? Nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwałby w wieku dwudziestu lat pałacu i nikt rozsądny Ci go nie podaruje (bo wie, że wygoda jak nic innego człowieka, szczególnie młodego, rozleniwia).
Jeśli jesteś dorosły, zdrowy i zdolny dźwigać własny ciężar – nie ma dla ciebie wytłumaczenia. Mieszkając z rodzicami oznajmiasz całemu światu, że jesteś tchórzem i maminsynkiem.
Przykro mi, taka jest prawda. Gdy odłożysz na bok wszystkie swoje wymówki i zastanowisz się chwilę, sam do tego dojdziesz. Jeśli tylko będziesz miał odwagę, sam to zauważysz.
Rodzic twój wróg?
Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że zaleganie w domu to nie tylko wina przerośniętych dzieci. Rodzice, szczególnie ci nadopiekuńczy, dokładają do tego swoje trzy grosze. A nawet – w niektórych przypadkach – trzy (albo i trzysta) złotych.
Wysunę tutaj drastyczną tezę: jeśli matka i ojciec pozwalają swojemu dorosłemu synowi siedzieć w domu, to nie robią tego z miłości (a jeśli już, to źle ją pojmują). Często powód takiego zachowania jest skrajnie samolubny – podcinają dziecku skrzydła, byle tylko nie musieli zostać sami. Matki są mistrzyniami w tej roli (emocjonalnie uzależniają od siebie synów, czyniąc z nich pseudo mężów. Równie często zdarza się tak, że z jednej strony zachęcają córki do opuszczenia domu, a z drugiej trzymają syna przy sobie, jakby był ich własnością). Zwykle rolą ojca jest ochronienie syna przed zbyt uczuciowym wpływem matki, wysłanie go w świat, motywowanie do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Jeśli ojca nie ma lub jest za słaby, nieświadomi synowie są stopniowo pożerani przez własne matki.
Pozostając w domu, dzieci staną się zależne od pomocy rodziców i rozwinie się u nich masa lęków.
Dlaczego piszę o synach? Co z córkami?
Oczywiście również one, pozostając w domu, nigdy nie nauczą się odpowiedzialności za własne życie. Staną się zależne od pomocy rodziców i w wielu przypadkach rozwinie się u nich masa lęków (u synów również), związanych z podejmowaniem walki z trudami świata, nawet jeśli chodzi o tak błahe sprawy, jak pójście na zakupy.
Więc czemu piszę o synach? Bo, tradycyjnie, to synów wysyłano w świat, żeby czegoś się nauczyli, coś osiągnęli, podporządkowali sobie kawałek ziemi. Znowu córki (zgodnie z tradycją) żyły w rodzinnym domu dopóty, dopóki nie pojawił się „książę”, który zabierał jedną czy drugą ze sobą, do swojego świata.
Teraz mamy do czynienia z czymś zupełnie odwrotnym. Dziś to córki wypycha się w świat, a synów „przykuwa do kaloryfera”. I cierpią na tym obydwie strony, bo kobiety nie mogą w świecie znaleźć wartościowych mężczyzn, a mężczyźni, siedząc w domu, nigdy nie rozwiną charakteru, gdyż obce im są trudy życia.
Czym grozi nieopuszczenie rodzinnego gniazda?
Żeby nie być gołosłownym i równocześnie chcąc pokazać wady takiego postępowania tym, którym mimo wszystko podoba się w domu, przygotowałem krótką listę problemów, z którymi już musisz, albo będziesz musiał w przyszłości się zmierzyć.
1. Słabość charakteru. Wygodnictwo, lenistwo, nihilizm
Wygoda i brak problemów, z którymi wiązałoby się życie na własną rękę, blokują Twój rozwój. Jest bezpiecznie, zawsze masz gdzie wrócić, comiesięczne rachunki nie przypominają Ci, że musisz wziąć się w garść, przez co bardzo szybko zaczynasz się rozleniwiać. Brakuje obowiązków, które motywowałyby Cię do działania, a jednocześnie obok zawsze są rodzice, gotowi nieść pomoc – sama świadomość ich bliskiej obecności hamuje wejście w dorosłość.
Oprócz tego w wielu przypadkach rodzice, świadomie lub nie, przez zbytnią opiekę blokują dorastanie swoich dzieci. W psychologii powstał nawet termin o tym mówiący: „wyuczona zależność”. Jeśli jesteś od kogoś zależny, znaczy, że jesteś pasożytem, nie potrafiącym sobie poradzić na własną rękę. Jak tu mieć do siebie szacunek, kiedy nie potrafisz wziąć odpowiedzialności za własne życie? Jak wyrobić charakter, kiedy od dziecka wszystko podawano Ci na tacy?
Solidny charakter wykuwa się w ogniu prób i zagrożeń. Ani jednego, ani drugiego nie znajdziemy w domu rodziców.
Dlatego mówi się, że pieniądze psują dzieci. Jeśli nie są zmuszone na siebie zarabiać, jeśli rodzic zawsze jest gotów wspierać je finansowo, stają się aroganckie, leniwe i wygodne. W dorosłym życiu również oczekują, że wszystko zostanie im podane na tacy, a gdy tak się nie dzieje, wpadają w złość i obrażają się, jakby nigdy nie dorosły.
Jeśli kogoś motywuje potrzeba, jeśli wie, że jak zawali, będzie musiał zacisnąć pasa, albo stawić czoła zawodowi wypisanemu na twarzy najbliższych (jeśli ma rodzinę, dzieci), to nie potrzebuje dodatkowej motywacji. Walczy, pracuje, stara się zapewnić byt sobie i swoim najbliższym.
Z drugiej strony ten, który ma wszystko zapewnione, nie musi się o nic martwić i nie ma obowiązków, ciągle walczy sam ze sobą o motywację do podjęcia choćby najprostszych działań.
A gdy już zacznie, to pewnie zrezygnuje przy pierwszej napotkanej przeciwności, podda się, gdy będzie ciężko. Wróci z podkulonym ogonem w bezpieczne ramiona rodziców, gdzie może pozostać „dorosłym dzieckiem”, nienawidzącym świata za to, że jest zbyt niebezpieczny. Gardzącym sobą za to, że jest za słaby, żeby się z nim zmierzyć. Mającym żal do rodziców o to, że tej słabości go nauczyli.
2. Życie przeleci ci obok nosa
Siedząc w domu pozwalasz, żeby życie toczyło się obok Ciebie (nawet jeśli masz pracę). Szanse i możliwości nie mogą Cię dosięgnąć, a ty nie masz jak ich zauważyć, kiedy chowasz się w swojej bezpiecznej bańce. Wyobraź sobie to tak, jakbyś wsiadł do windy, klatki złożonej z czterech ścian, która prędzej czy później zawiezie cię do trumny. Podczas podróży nie zobaczysz nic z tego, co dzieje się na świecie, nie odciśniesz na nim swojego, chociażby malutkiego, śladu.
Tylko nieliczni, pozostając pod rodzinnym dachem, potrafią tworzyć, działać, realizować swoje cele. Ale nawet najlepsi, podobnie jak większość, zmiękczeni wygodą i bezpieczeństwem, prędzej czy później gnuśnieją. Pracują nad sobą i swoimi marzeniami wolniej niżby mogli, albo przestają pracować w ogóle.
I nie ma się czemu dziwić. Wspominałem już o skutkach sytuacji, w której nie masz żadnych obowiązków, bo większość spraw załatwiają i opłacają twoi rodzice – nie ma potrzeby samodzielności, niezbędnej, gdy żyjesz na swoim.
Poza tym jest jeszcze przyjmowanie na siebie nie swoich problemów. Nie zrozumcie mnie źle, nikt nie broni wam pomagać rodzicom, ale ważne, żebyście robili to z własnej woli, a nie z poczucia obowiązku, czy poczucia winy.
Jeśli chowasz się w swojej bezpiecznej bańce, życie, choćby nie wiadomo, jak bardzo chciało, nie jest w stanie Cię dosięgnąć. Nie zaoferuje ci swoich szans.
Często bywa tak, że rodzice obarczają dzieci swoimi problemami, bo sami nie chcą, bądź nie potrafią sobie z nimi poradzić. To strasznie samolubne i destrukcyjne postępowanie. Dzieci nie są własnością rodziców, powinny zostać nauczone samodzielności i stawania w szranki ze światem po to, by stworzyć dla siebie „kawałek nieba”. Nie są rodzicom nic winne i nie powinny już na początku życiowej drogi być obarczane problemami, które nagromadzili oni przez dziesiątki lat swojego małżeństwa.
Jak tu walczyć o swoje, realizować własne plany, kiedy musisz być powiernikiem problemów matki, czy słuchać narzekań ojca? Jeśli nie potrafisz powiedzieć „nie”, w szybkim tempie Twoje życie stanie się zlepkiem cudzych problemów i nie będzie w nim miejsca na rozwiązywanie własnych.
Jeśli znane Ci są wypowiedzi typu: „jak ja sobie bez Ciebie poradzę? Nie możesz się wyprowadzić, jesteś tu potrzebny! Kto się zajmie tym, tym, albo tamtym?” to jest wielce prawdopodobne, że jeden albo obydwoje rodziców gra na twoich emocjach, próbuje Cię ubezwłasnowolnić i nie chce, żebyś stał się samodzielną, stanowiącą o sobie jednostką.
3. Nigdy nie dorośniesz
Niektórzy uważają, że dorosłość jest czymś złym. Wybierają bycie „wiecznymi dziećmi”, lekkoduchami, a aktualna narracja społeczna ich do tego zachęca.
Bo dlaczego mieliby zamienić nieskończone możliwości dziecka, mogącego być kimkolwiek chce, na ograniczoną egzystencję dorosłego, który musi poświęcić ten potencjał w imię stania się kimś konkretnym?
Odpowiedź brzmi: bo dziecko, mimo że może być kim chce, tak naprawdę jest nikim; dorosły zaś, wybierając ścieżkę kariery, poświęcił możliwość bycia kimkolwiek, na bycie k i m ś.
Co jest lepsze? Potencjalne bycie wszystkim, czym się chce, czy poświęcenie tego potencjału dla stania się konkretnym człowiekiem? Co jest lepsze, możliwość, czy faktyczne bycie? Co jest lepsze, znanie się na wszystkim po trochu, czy bycie bardzo dobrym w konkretnym zawodzie?
Wielu boi się zrobić ten krok, zamknąć przed sobą wszystkie drzwi, by przejść przez te jedne, konkretne. Nie wiedzą, że gdy już uda im się przejść i staną się dobrzy w tym co robią, pozostałe możliwości, te, które porzucili na starcie, na nowo zaczną się przed nimi otwierać. Może nie wszystkie i nie będą wyglądały tak samo, ale zaczną wracać.
Wielu boi się poświęcić potencjał dziecka dla ograniczonego życia dorosłego. Wolą mglistą możliwość bycia kimkolwiek chcą i w efekcie bycie nikim, od dokonania wyboru, porzucenia naiwnych marzeń i stania się fachowcem w danej dziedzinie.
Często strach związany z odpowiedzialnością, która wiąże się z obraniem drogi i staniem się dorosłym, blokuje „wieczne dzieci”. Wolą oddać swoją samodzielność rodzicom i udawać, że wszystko jest w porządku. Myślą, że zdołają ukryć się pod parasolem mylnego przekonania, że ponad nimi jest ktoś, kto o wszystko zadba, w razie czego zaopiekuje się nimi. Rodzice, szczególnie ci samolubni bądź strachliwi, często wspierają tego typu postępowanie.
Jednak nawet przekonanie o ich opiece nie jest w stanie zabić bolesnej świadomości, że rodzice wcale nie wiedzą lepiej i nie ich rolą jest decydowanie o życiu dzieci. Nikt nie przeżyje za Was Waszego życia. To Wasza rola.
Oddając tę odpowiedzialność komuś innemu, robicie krzywdę zarówno sobie, jak i jemu. Sobie, bo świadomość bycia zależnym od innych jest dla człowieka bolesna i czyni z niego pierdołę życiową. Jemu, bo wzięcie na siebie odpowiedzialności za czyjeś życie jest wielkim ciężarem i nie da się go nieść tak, by dana osoba była szczęśliwa.
Pytanie brzmi: czy chcesz być ciężarem dla rodziców i innych? Czy może wolałbyś być człowiekiem, na którego można liczyć?
4. Kobiety będą patrzeć na Ciebie z politowaniem
Tutaj sprawa jest dosyć prosta. Czy jakiś dorosły mężczyzna kiedykolwiek powiedział kobiecie z dumą, że mieszka z rodzicami?
Nie. Dlaczego?
Bo każdy z nas podświadomie wie, że to nie jest normalne. Mężczyzna musi ruszyć w świat, zahartować swój charakter, udowodnić samemu sobie, że jest w stanie o siebie zadbać i siebie utrzymać. Dopiero, gdy ustabilizuje swoją pozycję życiową, powinien zacząć myśleć o zakładaniu rodziny.
Wielu mężczyzn w dzisiejszych czasach nie przechodzi etapu „życia kawalera” na swoim. Jeszcze będąc w domu rodzinnym znajdują sobie dziewczyny, z którymi później ewentualnie wynajmują wspólne mieszkanie. Nawet nie wiedzą, jak wiele przez to tracą.
Dorosły mężczyzna mieszkający z rodzicami po prostu jest uważany za dziewczęcego, za słabego.
Istnieje też ryzyko: przechodząc spod opieki matki pod opiekę dziewczyny nigdy nie mieli okazji nauczyć się samemu o siebie zadbać. Tacy panowie bardzo często pozwalają swoim partnerkom, by im „matkowały”. To nie jest zdrowy związek.
Mężczyzna powinien na własnym doświadczeniu przekonać się, że jest w pełni zdolny zadbać o siebie i swoje życie, i mieć tego świadomość. Wtedy nie uzależniałby się od kobiety.
Wracając do sedna sprawy: żadna pani nie będzie szanowała Twojego mieszkania z rodzicami, bo ten fakt bardzo źle świadczy o tobie. Mówi jej, że albo jesteś maminsynkiem, albo pierdołą, albo nieudacznikiem. Dorosły mężczyzna mieszkający z rodzicami po prostu jest uważany za dziewczęcego, za słabego. I w większości przypadków ten stereotyp jest prawdziwy.
5. Nigdy nie dowiesz się, kim mógłbyś być
Rodzice blokują Twój wzrost, nawet jeśli nie robią tego świadomie (akceptacja dla mieszkającego z nimi, dorosłego dziecka, już jest ciosem wymierzonym w to dziecko). Ich obecność pod tym samym dachem co najmniej opóźnia wejście w dorosłość, a w najgorszych przypadkach całkowicie je blokuje.
Kiedy życie nie poddaje cię próbom, bo siedzisz w swoim bezpiecznym azylu, marniejesz. Stajesz się miękki, słaby, wygodny. Nawet najlżejszy podmuch wiatru jest w stanie zdmuchnąć Cię ze świata.
Kiedy nie masz obowiązków, nie odpowiadasz za własne życie ani za nic innego, to nigdy nie przekonasz się, do czego jesteś zdolny. Bo jak, kiedy wszystko załatwiają za Ciebie rodzice?
Człowiek nie biorący na swoje barki ciężaru życia nigdy nie przekona się, jak wiele ma w sobie siły, jaki jest odważny, jakie możliwości się przed nim otworzą.
To prawda, że ludzie nie mają pojęcia, jak silni i odważni potrafią być. Wielu z nich po prostu boi się przekonać. Siedzą we własnej głowie, pielęgnują strachy, a okazja za okazją przelatują niezauważone lub ignorowane. Cała masa ludzi nie wykorzystałoby rodzącej się przed nimi okazji, nawet jeśli ta usiadłaby obok nich i sama o to poprosiła.
O tym, kim jesteśmy, możemy przekonać się tylko w ogniu walki, tylko, gdy wystawiamy się na próby, które przygotowało dla nas życie, albo my sami. Siedząc w domu, godzimy się na pozostanie takimi, jakimi jesteśmy – nieświadomymi własnych możliwości i siły.
A zarówno w świecie przyrody, jak i w cywilizowanym świecie ludzi, ten, który nie idzie do przodu, cofa się.
Podróż
Życie jest przygodą, na którą trzeba wyruszyć. Pierwszym krokiem do jej przeżycia jest opuszczenie własnego domu – mówi o tym każda możliwa ludzka historia. Każdy bohater, którego kiedykolwiek polubiliśmy, musiał zrobić ten pierwszy krok, opuścić bezpieczną przystań. W niej doświadczyłby tylko i wyłącznie nudnego czekania na własną śmierć.
Bez tego ruchu, bez opuszczenia ochronnej bańki, nie ma bohatera i nie ma przygody. Dlatego dzieci (zwłaszcza synów) wypychało się w świat – żeby nabrały siły do mierzenia się z trudami życia. Nie znaczyło to, że nie popełniały błędów i nie napotykały niebezpieczeństw. Napotykały – i to wiele. Właśnie stawianie im czoła budowało ich siłę i charakter. Aż dziw bierze, że dzisiaj o tym zapomniano.
Podsumowując: jeśli nie chcesz być tłem w czyjejś historii, pora rozpocząć własną.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach. A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Obraz Free-Photos z Pixabay
Dowiedz się więcej: