Depresja z powodzeniem może być uznana za jedną z najpowszechniejszych chorób współczesnych czasów. Chociaż w głównej mierze kojarzymy ją z kobietami, to bez dwóch zdań jest również wielu facetów, którzy borykają się z tym problemem. Jednak czy to dla nich naturalne, żeby cierpieć na depresję? Ile prawdy jest w określeniu, że „depresja to nie jest męska choroba”? Śmiem postawić tezę, że dużo, co postaram się wyjaśnić poniżej.
Ale zanim przejdziemy do konkretnych rozważań, przypomnijmy sobie najpierw, co powinniśmy rozumieć jako depresję.
Czym jest depresja?
Mimo że dzisiejsi psychologowie i psychiatrzy (a także zwykli ludzie) lubią rzucać tym terminem na prawo i lewo, co kończy się przepisywaniem leków na normalne stany smutku i gorsze okresy w życiu, to rzadko kiedy znaczy to, że mają do czynienia z prawdziwą depresją. Jeśli ktoś cierpi lub czuje smutek z powodu utraty bliskiej osoby lub życie rzuciło mu kilka kłód pod nogi i ma z tego powodu obniżony nastrój, to gdzie w tym choroba/depresja? Jeśli ktoś ma naprawdę ciężkie życie i niewiele mu się w nim podoba, to czy cierpi na depresję? Nie. We wszystkich przypadkach mamy do czynienia z normalną reakcją emocjonalną organizmu, a nie z chorobą.
W pierwszej sytuacji smutek należy przeżyć i pozwolić mu odejść o normalnej porze (czego wielu ludzi nie potrafi zrobić — ale o tym dalej). Znowu w kolejnych negatywne emocje służą jako motor napędowy do działania. Postęp — zarówno na gruncie historycznym, jak i w prywatnym życiu wielu osób — nie nastąpił dlatego, że ludzie byli szczęśliwi, ale właśnie dlatego, że byli nieszczęśliwi.
Pod termin depresja wciąga się dzisiaj prawie wszystko, co związane ze złym nastrojem.
Dlatego w wielu wypadkach, jeśli czujecie, że wam źle, to otrzymujecie sygnał do zmiany sytuacji, w której się znaleźliście. Chociaż wielu z nas uważa, że cierpienie nie ma sensu (oczywiście czasem nie ma, czasem zdarzają się tragedie), to w większości przypadków jest ono jak najbardziej sensowne. Jego rolą jest otworzenie ci oczu — a jeśli zechcesz pozostać ślepy, to będziesz cierpiał dalej.
A więc, jeśli ani smutek, ani cierpienie, ani zły nastrój nie jest depresją, to co nią jest? Nad depresją możemy zastanawiać się wtedy, kiedy nie mamy żadnego powodu do narzekania, życie układa się nieźle albo bardzo dobrze, a i tak nie potrafimy się z tego cieszyć. Niezdolność do odczuwania pozytywnych emocji, kiedy w oczywisty sposób powinny się pojawiać, a w niektórych skrajnych przypadkach całkowity paraliż i niechęć do działania — to można nazwać depresją. Dlatego gdy pojawiają się problemy i macie gorsze samopoczucie, to nie wskakujcie od razu w pociąg o nazwie „depresja”, bo zrobicie sobie tylko większą krzywdę.
Teraz, kiedy już mamy wyjaśnione podstawy, możemy przejść do odpowiedzi na główne pytanie: dlaczego depresja nie jest męską chorobą? Odpowiemy na nie na dwóch płaszczyznach — emocjonalnej i umysłowej.
Depresja a emocje
Tę chorobę określa się także jako długotrwałe zaburzenie stanu emocjonalnego. Termin „długotrwały” może być tutaj nieco mylący, bo jeśli ktoś jest np. w żałobie, to będzie miał przewlekle zaburzony stan emocjonalny, ale nie ma w tym ani nic dziwnego, ani nic złego. To nie depresja. Dlatego definicję trzeba by rozszerzyć o wzmiankę, że jest to zaburzenie bez żadnego konkretnego powodu (chociaż i tu nie do końca, bo żałoba może przerodzić się w depresję). Tak czy inaczej, chodzi o emocje, które człowiek czuje w tym okresie.
A jeśli chodzi o emocje, to możemy wysunąć wniosek, że wrażliwsi ludzie będą bardziej podatni na tę chorobę. Tutaj mamy pierwszą wzmiankę o tym, dlaczego depresja jest niemęska — wrażliwy mężczyzna ma w sobie naturę kobiety, z czego może nawet nie zdawać sobie sprawy. Prawdziwy mężczyzna nie „przeżywa” każdej emocji. Raczej pozwala im przychodzić i odchodzić, nie przywiązując do nich szczególnej uwagi. Robi tak bo wie, że emocje i tak są niestałe, a ten, kto za nimi goni w końcu zwariuje. Przywiązywanie się do swoich emocji to pierwszy krok do depresji.
Wyjaśnijmy to sobie na przykładzie wspomnianej wcześniej żałoby. Człowiek cierpi, jest smutny i czuje żal z powodu straty — to normalne. Jednak ten stan w końcu zechce go opuścić, może po roku, może po dwóch, trzech latach. W tym momencie ów człowiek powinien powoli powrócić do życia, na nowo zacząć się nim cieszyć. Jednak wielu (w czym wiodą prym kobiety) przywiązuje się do swojej żałoby, trzyma się smutku, jakby był ostatnią rzeczą, która im została. Wielu nie chce odpuścić, a to wielki błąd. Zbyt wiele smutku męczy duszę — i właśnie może prowadzić do depresji.
Im wrażliwszy (bardziej kobiecy) jest mężczyzna, tym bardziej jest podatny na depresję.
Weźmy jeszcze jeden przykład — tym razem pozytywny. Wyobraźmy sobie światową gwiazdę (piosenkarza, aktora, etc.), która otrzymuje masę pozytywnych emocji od ludzi, którzy ją podziwiają. Jednak co po koncercie lub występie? Kiedy gasną światła fleszy i reflektorów, a ego nie ma już się czym karmić, pozostaje pustka. Ta pustka istnieje dlatego, że ten człowiek stał się uzależniony od pozytywnych emocji. Właśnie dlatego tak wielu sławnych ludzi jest narkomanami, ma depresje czy było w piętnastu związkach małżeńskich — po prostu próbują utrzymać stan, który dostarczył im tak cudownych przeżyć. Ale robią to ku własnej zgubie. Ego jest studnią bez dna i nie da się go zaspokoić. Dorosły człowiek powinien zabić swoje ego, zamiast je karmić.
Jako że zarówno wrażliwość, jak i uzależnienie są oznakami słabości, o których dawniej pisałem, to docieramy do drugiego dowodu. Mężczyźni — przynajmniej ci prawdziwi — nie cenią ani nie uznają słabości. Tylko kobiety mogły wmówić im, że słabość jest okej. Ci, którzy uwierzyli, to również ci, którzy cierpią na depresje.
Nieraz już pisałem, że mężczyźni nie są emocjonalni, że to domena kobiet. Dlatego depresja — choroba oparta na emocjach — nie jest im bliska. Nie tylko nie jest im bliska, ale w ogóle nie jest dla nich naturalna. Mężczyźni cierpiący na depresję w środku tak naprawdę są kobietami, bo nigdy nie odbyli podróży do męskości. Zachowali w sobie naturę matki i odrzucili naturę ojca. Depresja opiera się w dużej mierze na konflikcie wewnętrznym, a czy może istnieć większy konflikt niż ten, z którym boryka się mężczyzna mający w sobie kobiecego ducha?
Depresja a myśli
Teraz zapnijcie pasy, bo będzie dużo bardziej skomplikowanie. Intelekt jest jednym z największych wrogów człowieka. Wiem, że to nie jest popularne stwierdzenie, ale jest prawdziwe. Właśnie dlatego z najgorszymi objawami depresji borykają się bardzo często najinteligentniejsi ludzie. Inteligencja, chociaż przydatna we współczesnym skomplikowanym społeczeństwie, nagminnie prowadzi swoich właścicieli na manowce. Większość, jeśli nie wszystkie myśli, które nam się myślą, nie należą do nas. Podążanie za nimi i słuchanie ich może doprowadzić do szaleństwa.
Może spotkaliście się kiedyś z powiedzeniem „szatański intelekt”. Nie, nie powstało ono po to, aby kościół mógł kontrolować bezmyślnych wiernych, ale na pewno odnosi się do religii. Konkretnie do stworzenia człowieka, w którym dar poznania dobra i zła otrzymaliśmy od szatana, a nie od Boga — kojarzymy, o co chodzi. Ma to wyjątkowo głębokie znaczenie, co może potwierdzić współczesna psychologia. Dowodem na szatańską moc intelektu są wszelkie choroby psychiczne — jedne z najgorszych, jakie mogą spotkać człowieka. A każda z tych chorób zaczyna się od tego, że dana osoba zaczęła wierzyć we „własne” myśli.
Nasze myśli nie są "nasze"
Wiem, teza mówiąca, że nasze myśli nie należą do nas brzmi dziwnie. Żeby to lepiej wyjaśnić, przypomnijcie sobie jakąś — nie bójmy się tego słowa — popierdoloną myśl, która kiedyś przyszłą wam do głowy. Każdemu z nas przynajmniej raz w życiu przyszło do głowy coś, czego nie powstydziłby się nawet Stalin czy Hitler. Czy to znaczy, że jesteśmy siebie warci? Nie, bo myśli nie są nasze. My ich nawet nie tworzymy i nadal żaden psychoanalityk nie potrafi wyjaśnić, skąd one się biorą i jak powstają. Dlatego każdy człowiek, który wierzy w to, co mu się myśli, zaczyna powoli wariować. „Słyszy i wierzy w głosy” — jak można by to nazwać.
No dobra, ale co to ma wspólnego z depresją? Ano ma, bo nie tylko zdarzenia, ale również myśli potrafią wywoływać emocje. (A może tylko myśli? Może zdarzenia same w sobie są neutralne, a dopiero to jak do nich podchodzimy wywołuje emocje?) Niemniej jednak to, co myślimy, ma na pewno wpływ na nasze samopoczucie — szczególnie wtedy, kiedy wierzymy w te myśli. Intelekt w jednej chwili może nas podbudowywać, aby w kolejnej całkowicie zmieszać z błotem. Ci , którzy są bardziej pozytywnie nastawieni do życia, częściej będą myśleli pozytywnie, ci pesymistyczni — negatywnie. Ale w obydwu przypadkach mamy do czynienia z kłamstwami.
Myśli o przeszłości i przyszłości, czyli kłamstwa
Myśli kłamią, szczególnie te dotyczące przyszłości. Bo skąd mamy wiedzieć jak będzie wyglądała przyszłość? Może nam się tylko mniej lub bardziej prawdopodobnie wydawać, że będzie tak, a nie inaczej. Potem działamy w oparciu o to, co się nam wydaje i popełniamy katastrofalne błędy. Słuchamy kłamstw we własnej głowie, działamy wedle tych kłamstw i osiągamy potem adekwatne rezultaty. Przykłady można mnożyć bez końca, więc wymieńmy sobie parę.
Najprościej: chcemy albo musimy coś zrobić, ale w głowie pojawiają się dziesiątki myśli na temat tego, co się stanie, kiedy to zrobimy. Nieważne, czy są one pozytywne, czy negatywne (chociaż częściej zdarzają się te drugie), opieramy naszą decyzję na czymś, co nie istnieje nigdzie indziej, tylko w naszym umyśle. I w ten sposób możemy zrezygnować, bo myślimy, że się nie uda albo że będą kłopoty. Możemy też się zdecydować na działanie i poczuć zawód z jego efektu, bo myśli obiecywały nam coś dużo lepszego.
Przykład: chcę się wyprowadzić z domu, ale intelekt przedstawia mi szereg problemów, które mogą (ale nie muszą) się pojawić, więc siedzę na dupie. Nie robię nic ze strachu przed tym, co jeszcze nawet nie istnieje. Kiedy przedstawia się to w ten sposób, wygląda to na skrajnie głupie, prawda?
Człowiek w depresji żyje tym, co się dzieje w jego głowie. Żyje kłamstwami.
Inny motyw, bardziej związany z depresją: coś się stało, może nawet na moją niekorzyść, ale myśli podpowiadają mi, że była to tragedia dużo większa niż w rzeczywistości. Wyobrażam sobie wszystkie kłopoty, w które mogę przez to wpaść albo co ludzie sobie o mnie teraz myślą. Nic z tego nie jest prawdziwe, ale ja się denerwuję, boję, jestem smutny albo otwarcie przerażony. Myśli wywołują emocje, a każdy kto wierzy myślom przez większość życia będzie chodził niespokojny.
Ale nie tylko wyobrażenia na temat przyszłości są kłamstwami, te o przeszłości też. Ktoś może powiedzieć: jak to, przeszłość była jaka była, pamiętamy tylko fakty. To nieprawda. Po pierwsze, największy problem przeszłości polega na tym, że już nie istnieje i nie warto jej rozpamiętywać. Po drugie, nie pamiętamy z niej faktów, tylko to, co wywołało emocje. Bardzo często koloryzujemy, dopowiadamy, upiększamy, żeby uzyskać albo pozytywny, albo negatywny efekt. Koniec końców niewiele ma to wspólnego z tym, co naprawdę się wtedy stało. Całe to rozpamiętywanie przeszłości polega na tym, żeby wywoływać emocje.
Myśli są zwodnicze. Jeśli wierzymy w to, co mają nam do powiedzenia, będą nas kontrolowały. Jednak problem jest tutaj dużo głębszy, niż samo wywoływanie emocji i wodzenie nimi człowieka za nos. Jeśli ktoś żyje tym, co może się zdarzyć, albo tym, co już się zdarzyło, to nie żyje tym, co aktualnie go otacza. Innymi słowy: kto żyje w przyszłości lub przeszłości, ten nie żyje w teraźniejszości, czyli nie żyje wcale. Przyglądając się jakiejkolwiek osobie w depresji szybko zauważymy, że tkwi we własnej głowie, a nie w tym, co faktycznie się dzieje. A im bardziej zapada się we własne myśli, tym bardziej ją pożerają.
Traumy
Chciałbym jeszcze jednoakapitowo poruszyć problem traum (inaczej tekst byłby stanowczo za długi). Jest to ten sam przypadek przykucia do przeszłości — niemożność lub niechęć porzucenia emocji, które wtedy człowiekowi towarzyszyły. Często ma to związek z oprawcą z dzieciństwa (nie tylko takim szkodzącym wprost, ale również subtelnie). Aby uwolnić się z czasów, które już dawno przestały istnieć, należy zrobić to samo, co już omawialiśmy — zostawić emocje za sobą, nie walczyć z powracającymi myślami ani się nad nimi nie rozwodzić. Ale przede wszystkim — o czym może zaświadczyć wielu, którzy się na to zdecydowali — należy wybaczyć. Wtedy ciężar przeszłości zniknie.
Mężczyzna dba o to, co jest teraz
Tutaj docieramy do trzeciego dowodu na to, że depresja nie jest męską chorobą. Prawdziwy mężczyzna nie chowa urazy, nie rozpamiętuje tego co było, ani nie gdyba nad tym co będzie, tylko zajmuje się sprawami i problemami, które ma przed sobą. Nie żyje we własnej głowie tylko w tym, co dzieje się wokół niego. Mierzy się z życiem, nie z myślami. Dzięki temu może wykonywać każdą pracę precyzyjnie i dokładnie (bo skupia się na niej i tylko na niej), ale nie przywiązuje się do niej za bardzo i nie rozwodzi się nad tym, jak wypadnie w oczach innych.
Nie znaczy to wcale, że taki mężczyzna blokuje myśli czy walczy z nimi. Tego nie da się zrobić i nie warto, bo wrócą ze zdwojoną siłą. Człowiek powinien być tylko i wyłącznie obserwatorem własnych myśli — nie wchodzić z nimi w dyskusję ani nie przywiązywać się do nich — tak samo, jak w przypadku emocji. Wtedy można prawdziwie żyć. Wtedy żadna depresja wam nie zagrozi. Jest to prawdą zarówno w przypadku mężczyzn, jak i kobiet. Ale kobiety będą miały o wiele trudniej na tym polu, bo kobiece ego jest dużo większe i tak łatwo nie odpuszcza. Wyższa podatność na emocje też nie ułatwia sprawy.
Depresja nie jest męską chorobą
Tak oto docieramy do finału naszych rozważań. Chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że sfeminizowani psychologowie i psychoterapeuci ogólnie uznali, że nie ma ujmy w byciu słabym. Otóż pozwólcie, że was oświecę: dla mężczyzn bycie słabym zawsze jest ujmą — taka jest ich prawdziwa natura i żadna kobieca filozofia tego nie zmieni. Nawet ci najbardziej zniewieściali, którzy uwierzyli w „swoją delikatność i wrażliwość”, nadal gdzieś podskórnie czują, że coś jest z nimi nie tak. Nie chcą się dzielić depresją i emocjami nie dlatego, że takie jest programowanie społeczne i zostali tego nauczeni, ale dlatego, że gdzieś w ich wnętrzu wciąż tli się płomyk męskości przypominający im o tym, kim powinni być. Prawdziwymi mężczyznami, a nie kobietami w męskich ciałach.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Zdjęcie artykułu by Gianfranco Grenar on Unsplash
Dowiedz się więcej:
Autorze, ten post jest po prostu szkodliwy. Depresja nie jest chorobą słabych.
A jak nazwałabyś mężczyznę z depresją? Silnym?
Szkodliwe jest wmawianie mężczyznom, że słabość jest okej i powinni „łączyć się ze swoimi emocjami”. Wtedy odbiera im się wszystkie narzędzia, którymi mogliby poprawić swój los.
Depresja wynika z przesiadywania we własnej głowie, zamiast działania w świecie. Z przeżywania wszystkich problemów nadmiernie i niekończącego myślenia o nich. Z gniewu i smutku. Itd. Itp.
Prawdziwi mężczyźni nie mają depresji. To typowo kobieca choroba, a jeśli cierpi na nią jakiś chłop, prawdopodobnie ma naturę swojej matki 😉
Szczerze mówiąc, to uważam, że wmawianie, że słabość jest OK jest we współczesnych czasach równie szkodliwe zarówno dla mężczyzn jak i dla kobiet. Akceptacja słabości powoduje pobłażanie sobie.
Ale czy depresję powoduje słabość? Czy wręcz przeciwnie jest to choroba ludzi, którzy byli silni zbyt długo? Myślę, że akurat tę przypadłość jest w zasadzie ciężko scharakteryzować.
Co do słabości się zgadzamy.
Ale bycie silnym na pewno nie wywołuje depresji. Niżej odpisałem, że depresja to kobieca choroba, bo żeby w nią wpaść trzeba przeżywać wszystko niepotrzebnie po 1000 razy. Tak postępuje większość kobiet.
Mieszkanie we własnej głowie zamiast w teraźniejszości, narzekanie, karmienie się gniewem, żalem i strachem, etc. — to wywołuje choroby psychiczne. A żadnej z tych rzeczy nie nazwałbym oznaką siły 😉
Nie wiem czy większość kobiet tak postępuje, na pewno wiele z nich niestety. I będą tak postępować, dopóki nie będą świadome tego, że same niepotrzebnie utrudniają sobie życie międląc jedną sprawę po 100 razy.
Ale nadal nie nazwałabym depresji chorobą słabych. Jest wiele czynników, które mogą ją powodować, nie tylko przeżywanie czegoś po 1000 razy.
Pomimo tego, że w wielu kwestiach nie mogę się z Tobą zgodzić, to trzeba Ci jednak przyznać, że w swoich artykułach poruszasz problemy, które istnieją, a są niestety spychane na margines tak jak np. ograniczanie ojcu kontaktu z dzieckiem przez matkę, co na pewno odbija się na dziecku negatywnie. Albo to, że emocjonalność niszczy zarówno mężczyznę jak i kobietę. Szkoda tylko, że tak wiele osób tego nie dostrzega.
Dziękuje Ci za obiektywne spojrzenie na to, co piszę.
Wracając do depresji: nazywam ją chorobą słabych, bo chowanie się we własnej głowie nie jest oznaką siły. Wiem, że nauka podaje różne przyczyny depresji, ale większość z nich sprowadza się do emocji. Trwanie w negatywnym stanie emocjonalnym potrafi nawet zmienić gospodarkę emocjonalną.
Nie chcę Cię na siłę przekonywać. Zawsze zachęcam ludzi, żeby myśleli za siebie i nie łykali wszystkiego bezmyślnie jak pelikany 😉
Choroby psychiczne są tak samo chorobami, jak choroby fizyczne. Zapewne nie traktujesz złamania ręki jako oznaki słabego mężczyzny?
I Fabian, nie życzę Ci, żebyś przekonał się jak bardzo się mylisz, gdy sam wpadniesz w depresję, lub ktoś z Twoich bliskich znajomych będzie na nią cierpiał. Wątpię, by Twoje słowa, że jest słaby mu pomogły.
Jestem daleki od porównywania chorób psychicznych z fizycznymi. Jeśli depresja wynika z fizycznego uszkodzenia mózgu, to okej, człowiek nie ma na to wpływu. W innym wypadku depresja jest wynikiem — tak jak napisałem wyżej — życia we własnej wyobraźni, hodowania w sobie gniewu i żalu albo traum z przeszłości (czyli nomen omen hodowania w sobie gniewu i żalu).
Miałem styczność z depresją nieraz. Większość (jeśli nie wszyscy) z mojej rodziny i znajomych, którzy na nią cierpieli, byli gniewnymi i obrażonymi na cały świat ludźmi.
Sam też (jak jeszcze byłem ofiarą losu) zbliżałem się do tej niebezpiecznej granicy, ale powrót do męskości wyleczył mnie w 100%. Może kiedyś napiszę o tym więcej.
Uważasz, że wszytkie choroby psychiczne są spowodowane przez samego chorego i przez to nie do porównania z fizycznymi? Czy to tylko przypadek depresji jest taki szczególny?
Poza tymi, które wynikają z fizycznego uszkodzenia mózgu — tak. Nie mówię, że chory robi to sobie specjalnie, ale taki człowiek zwykle nie potrafi wybaczyć i odpuścić.
W efekcie powoli zżerają go negatywne emocje, zaczyna wierzyć w to, co podpowiada mu intelekt i wariuje.
Gniewny człowiek uwierzy we wszystko, byle tylko usprawiedliwić swój gniew.
Ok. Czyli człowiek z problemami psychicznymi powinen udać się do lekarza specjalisty, który pomoże mu „się naprawić”?
Nie wiem, czy uszkodzony mózg da się naprawić 😉 Ale jeśli mówimy o chorobach nie wynikających z fizycznych czynników, specjalista niewiele pomoże. Chory musi zmierzyć się z własnymi demonami — to jedyne wyjście.
Myślisz, że nikt z zewnątrz nie może osobie chorej na depresję (lub, z tego co rozumiem według Ciebie, osoby pogubionej) nie może nakierować na dobre tory, pomoc zadać odpowiednich pytań i swoim doświadczeniem nakierować na sferę, gdzie może leżeć problem?
Mam wrażenie, że Ty swoim blogiem starasz się to zrobić i też to robią profesjonalni psychologowie na swoich terapiach.
Oczywiście może naprowadzić na właściwy tor, ale to chory musi chcieć nim pójść.
Problem leży również w tym, że niewielu psychologów rzeczywiście próbuje pomóc. Duża część z nich traktuje terapię jak luźną rozmowę, z której nic nie wynika, a pacjenta jak chodzący worek z pieniędzmi.
Zwykle cała terapia kończy się przepisaniem leków, których jedynym zadaniem jest otępienie człowieka. Pomogą doraźnie, jak tabletki przeciwbólowe na złamaną nogę, ale nie rozwiążą problemu.
Oczywiście, leki nie zawsze leczą chorobę a skutki, dokładnie tak jak napisałeś. I zgadzam się, że część lekarzy bardziej myśli o swoim zarobku, niż o dobru pacjenta (choć nie wiem jak duży jest to odsetek). I tak, bez chęci ze strony pacjenta, nawet najlepszy lekarz nie będzie w stanie uleczyć każdego chorego.
Tylko ja widzę tu zupełnie inny wniosek niż Ty. Nie depresja jest dla słabych, ale brakuje dobrej profilaktyki psychologicznej w Polsce, brakuje edukacji w radzeniu sobie z problemami, brakuje dostępu do dobrych lekarzy i przede wszystkim brakuje społecznego zrozumienia i przyzwolenia na kryzys zdrowia psychicznego. Wiele osób będzie nie chciało udać się do specjalisty, by znajomi i ogólnie społeczeństwo nie uznało go za słabego wariata, a przez co kryzys się pogłębi. Jak z nieleczonymi zębami.
Patrzysz na to od końca.
Lekiem na depresję nie jest lepsza profilaktyka psychologiczna, tylko silna i zdrowa rodzina. Z rodzicami, którzy będą dobrym przykładem dla dorastającego człowieka.
Co do społecznego zrozumienia — w dzisiejszym społeczeństwie mamy aż za dużo tej „matczynej miłości”, która z wszystkich robi ofiary losu. Za to brakuje ojca, który powie „weź się w garść i skończ narzekać”.
Nie powiedziałbym, że człowiek z depresją jest wariatem, ale na pewno jest słabym człowiekiem. Chyba nie nazwiemy depresji oznaką siły, prawda?
Poza tym gwarantuję Ci — i jestem tego w 100% pewien — że jeśli człowiek nie żyje we własnej głowie, nigdy w życiu nie będzie miał problemów z depresją. I innymi chorobami psychicznymi prawdopodobnie też.
tak, zgadzam się, że prawdopodobnie w bardziej wspierających, bliskich siebie rodzinach jest mniej depresji, a pójście do lekarza leczeniem „pourazowym” a nie profilaktyką.
Nie wiem, czy mamy za dużo tej matczynej miłości, o cięgle w internecie są osoby, które twierdzą, ze choroba psychiczna = słabość
Uważam, ze depresja w żadnym stopniu nie mówi o tym, czy jesteś silny czy słaby. Myślę, że to niezależne. Może być objawem siły, gdy mimo, że to wstydliwe, szukasz pomocy i jesteś przykładem dla innych, ze można.
Zgodzę się, że przezwyciężenie depresji jest oznaką siły, ale sama depresja o sile nie świadczy w żadnym stopniu. Wręcz przeciwnie.
Tutaj nasze zdania się różnią.
Ja uważam, że bycie chorym na depresje jest niezależne od siły/słabości, jest obok. Tak jak złamanie ręki, rak trzustki czy cukrzyca. To co robisz z chorobą jest oznaką siły*. Czy uznajesz, że samo przejdzie, wypierasz, czy stawiasz temu czoło i się leczysz (rzetelnie u specjalistów, nie doktora google).
* jeżeli już mamy się trzymać zaproponowanego przez Ciebie podziału na słabość i siłę
To już wiemy, gdzie jest nasza kość niezgody 😉
Mam tylko jeden problem z Twoją teorią. Mianowicie: napisałeś tak, jakby depresja była jakimś wirusem który losowo atakuje ludzi. Depresja zawsze z czegoś wynika (zwykle z nieprzepracowanych traum). Człowiek zamiast się z nimi zmierzyć, ucieka do wyobraźni, gdzie później rodzą się jeszcze gorsze demony.
Słabość jest nasieniem depresji. Dlatego też pisałem, że to kobieca choroba, nie męska.
Takiego gówna szkodliwego dawno nie czytałem w internecie. Jak ktoś ma niszczyć mężczyzn to tacy jak ty. Jesteś prawicowcem konserwatystą?
I jeszcze ta mizoginia „depresja to kobieca choroba, one przeżywają”.
Masz wstręt do kobiet.
I dlatego do mężczyzn, którzy ci je przypominają. Ty nie jesteś męski, jesteś toksycznie męski. Pewnie też homofob i rasista. Psychopata i narcyz. Projektujesz na innych pewnie też własne wady które uważasz pokonałeś.
Tak, obrażaniem innych? Pusty żenujący śmiech.
Oho, ktoś tu się hiperwentyluje
Weź głęboki oddech i się uspokój, bo ewidentnie emocje biorą górę nad rozumem