Grzegorz Braun stał się ostatnio bardzo popularny dzięki swojej przemowie w sejmie, na koniec której padły słynne już teraz słowa skierowane do tzw. ministra zdrowia, czyli „będziesz wisieć”. Oczywiście od razu podniósł się wrzask, a posłowie rządowi i opozycyjni jak jeden mąż zaczęli się prześcigać w potępianiu Brauna i w tym, kogo stać na największe „święte oburzenie”. Jednak jakoś nikt nie zająknął się na temat tego, o czym Braun mówił wcześniej. Mianowicie:
grubo ponad 100 tys. nadmiarowych zgonów;
33% więcej prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży;
ok. 33% NOP-ów po szczepieniach to poronienia (Braun powoływał się tutaj na badania amerykańskie).
Wszystkie powyższe są wynikiem rządowych lockdownów, polityki strachu i coraz większego przymusu związanego ze szprycowaniem. Właśnie tymi danymi poseł Braun podzielił się tuż przed bezpośrednim zwrotem w stronę Niedzielskiego.
Po co o tym piszę?
Dzisiaj pofilozofujemy nt. drugiego punktu z tej listy. To dlatego, że (mimo iż ogólnie zgadzam się z Braunem w tej kwestii) nie mogę obarczyć za to rządu. Przynajmniej nie w pełni. Bo — oczywiście — tych przestępców na wysokich stołkach należy rozliczyć za to, co robią już od 2 lat, ale depresja u dzieci i wywołane nią próby samobójcze to przede wszystkim wina rodziców.
Tak. Rodziców.
Nikt nie może oskarżać kogoś innego za to, że jego dziecko próbowało się zabić. Czy wy, drodzy rodzice, jesteście normalni? Każdy, kto decyduje się na dziecko, bierze za nie odpowiedzialność. Nie tylko za to, żeby je oprać, nakarmić i kupić nową komórkę. Również za to, aby poświęcać mu czas, uwagę i darzyć je miłością.
Dzisiejsi rodzice jeszcze po japońsku, czyli jako tako, wywiązują się z pierwszej kwestii. Jednak druga leży i kwiczy.
Innymi słowy: dzisiejsi rodzice po prostu nie kochają swoich dzieci.
Jakie są przyczyny depresji u dzieci?
Skoro już przebiliśmy się przez ten przydługawy wstęp, przejdźmy do konkretów. Wielu psychologów dziecięcych i tzw. ekspertów będzie ci wmawiało, że trudno ustalić, skąd dokładnie biorą się depresje u dzieci. Potem dodadzą, że na wynikają one z kilku czynników:
biologicznych,
psychogennych,
środowiskowych.
Pierwsze to zaburzenia gospodarki hormonalnej, drugie to nieprawidłowe działanie neuroprzekaźników w mózgu, zaś trzecie to wydarzenia życiowe (czyli trudne sytuacje w domu, w szkole, etc.).
Teraz trzymaj się mocno, bo muszę ci coś powiedzieć. To wszystko w 99% bzdura.
Dopóki mózg nie jest w jakiś sposób uszkodzony (uszkodzony w sensie fizycznym), depresja u dzieci jest wyłączną winą rodziców. Braku ich miłości, zainteresowania i wsparcia. Wszystkie inne problemy wynikają właśnie z tego.
Weźmy np. zaburzenia hormonalne. Przeciągły stres lub smutek potrafi solidne zaburzyć gospodarkę hormonów w organizmie.
Inny przykład: problemy w szkole. Powiedzmy, że rówieśnicy znęcają się nad dzieckiem. W tym przypadku to również obowiązek rodziców, żeby zabrać je z takiej szkoły i osadzić w lepszym, bardziej przyjaznym środowisku.
Ale dzisiejszym rodzicom nie zależy. Bardziej liczy się ich własne ego, niż dzieci.
Najwyraźniej widzimy to w dzisiejszych matkach.
Dzieci cierpią, gdy kobiety bawią się w mężczyzn
Ostatnio oglądałem niezależny reportaż nt. lockdownu i przymusu szczepień u dzieci. Mówił również o tym, w jaki sposób z tego powodu procentowo zwiększa się depresja u młodzieży.
Szczególnie zapadła mi w pamięć wypowiedź jednej matki (razem z mężem wychowywali — o ile dobrze pamiętam — 11 dzieci). Mówiła mniej więcej coś takiego:
My na ogół nie pozwalamy naszym dzieciom ciągle korzystać z telefonów i komputerów, a teraz przy zdalnym nauczaniu cały dzień siedzą przed ekranem. Poza tym my pracujemy, a dzieci ciągle są w domu i nie ma się nimi kto opiekować. Starsze dzieci trochę pomagają, ale to i tak problem.
Wiesz, co tu jest prawdziwym problemem? Ta kobieta ma 11 dzieci, a mimo to chodzi do pracy, zamiast się nimi zająć.
Wiem, 2 pracujących rodziców dzisiaj jest normą. Jednak nie oznacza to, że taka sytuacja jest słuszna czy dobra. Póki nie ma dzieci — ok, pracujcie sobie do woli. Natomiast gdy dzieci się pojawią, matka powinna zostać w domu i opiekować się nimi w imieniu męża.
Niestety coraz więcej dzisiejszych kobiet jest gotowa oddać dziecko (nawet kilkumiesięczne) na pastwę żłobka czy opiekunki, bo chcą biec do pracy. Bo mamusia robi karierę. Bo mamusia musi być niezależna. Bo mamusia musi konkurować z tatusiem w dyscyplinie pt. „kto jest lepszym mężczyzną?”
Nieważne, że dzieci z tego powodu cierpią. Mamusia ma ego do zaspokojenia.
Dodatkową oznaką egoizmu matek jest wykorzystywanie starszych dzieci w roli zastępczych rodziców czy opiekunek dla młodszego rodzeństwa. Jeszcze rozumiem sytuację, w której trzeba gdzieś na chwilę wyjść. Wtedy starsze rodzeństwo może popilnować młodsze. Jednak sytuacja pt.: „mamusia idzie do pracy, zajmij się bratem i siostrą” podchodzi już pod znęcanie się.
Dzieci nie nadają się do tego, aby wychowywać inne dzieci. Takie doświadczenia pozostawią po sobie traumę.
Poza tym, kobieto (jeśli to czytasz), zastanów się przez chwilę. Opieka nad dziećmi to chyba wystarczająco czasochłonna i stresująca praca, prawda? Po co masz dokładać do tego pracę zawodową i podwajać swoje stresy?
Nic dziwnego, że tak wiele dzisiejszych kobiet jest znerwicowanych i choruje na raka. Stres, złość, gniew — to wszystko działa jak trucizna. Dewastuje organizm i jego układ odpornościowy, tym samym otwierając drogę dla różnych chorób.
Najciekawsze jest to, że jeśli jakaś kobieta rzeczywiście chce zająć się domem i dziećmi, najwięcej krytycznych uwag otrzyma od innych kobiet. Nie zobaczy u nich życzliwości, a już szczególnie wrogo nastawione będą te o zacięciu feministycznym, które mają do cna wyprane mózgi.
No dobra, ale tu też wchodzi w grę aspekt materialny — zwrócisz mi uwagę.
Słusznie. Dlatego teraz przyjrzymy się właśnie jemu.
Dobra materialne a stany depresyjne
Ktoś mógłby powiedzieć, że utrzymanie rodziny z jednej pensji jest trudne — i to nawet niezły argument, bo w postępującym socjalizmie rzeczywiście ludziom uczciwie pracującym jest coraz ciężej.
Jak to ktoś kiedyś powiedział: „w komunizmie miejsce porządnego człowieka jest w więzieniu”. Socjalizm to po prostu nieco mniej brzydka siostra komunizmu, więc dużej różnicy nie ma.
Jednak nawet argument dóbr materialnych nie jest niepodważalny. Dlaczego? Z kilku powodów:
Życie nie jest aż takie drogie, jeśli nie wydajesz pieniędzy na pierdoły.
Jeśli jedna pensja to za mało, mąż (jako mężczyzna) może bez problemu złapać jakieś dodatkowe zajęcie, chociażby na pół etatu.
Dla dobra dzieci chyba warto zrezygnować z paru luksusów i nieco obniżyć stopę życiową? W końcu co jest ważniejsze: duży dom, drogi samochód i rokroczne wakacje, czy szczęśliwe i dorastające w kochającej rodzinie dzieci?
Na pewno trafią się jacyś rodzice, którzy powiedzą, że oni gonią za pieniędzmi dla dzieci. Przykro mi, ale prawda jest bezlitosna: dzieci mają gdzieś wasze pieniądze. Naprawdę.
Potrzebujesz dowodów?
Bodajże na Polsacie (mogę się mylić, ale chyba tak) od pewnego czasu emitują program „Bogaty dom. Biedny dom.” Ogólnie chodzi w nim o to, że bogata rodzina z biedną zamieniają się na kilka dni domami. Nic specjalnego.
Jednak kiedyś będąc u rodziców miałem okazję obejrzeć jeden odcinek. Moją uwagę szybko przykuł młody chłopak, syn bogatego małżeństwa. Dlaczego? Ponieważ był zupełnie niewzruszony faktem, że musiał przeprowadzić się z willi na przedmieściach do ciasnego, postkomunistycznego mieszkania, w którym były problemy z ogrzewaniem.
Wiesz, co się dla niego liczyło? Że ma obok siebie mamę i tatę, którzy zwracają na niego uwagę, bawią się z nim i poświęcają mu czas.
Wtedy do mnie dotarło, że „łał, rzeczywiście. Dzieciom wcale nie zależy na pieniądzach, drogich zabawkach czy najnowszym telefonie komórkowym.” Póki mają obok siebie rodziców i czują się kochane, wszystko jest w porządku.
Dopiero gdy zaczyna im brakować miłości i uwagi, zwracają się w stronę dóbr materialnych. Zabawki, telefony, komputery i wycieczki stają się dla nich odskocznią, ucieczką od poczucia, że rodzice mają ich gdzieś. Próbują tymi rzeczami załatać pustkę po utraconej więzi — szczególnie z ojcem (o czym już nieraz pisałem).
Dlatego każdy rodzic, który kupuje miłość swoich dzieci za pomocą dóbr materialnych, jest żałosnym rodzicem.
Tak oto dochodzimy do finału tego wątku myślowego.
Zanim przejdziemy dalej, odpowiem na jeszcze jedno pytanie, które może narodzić się w głowie jakiejś pseudofeministki. Mianowicie: dlaczego to kobieta ma zostać w domu przy dzieciach?
Bo taka jest jej rola, którą otrzymała od natury i od Boga. Zadaniem męża jest zapewnienie rodzinie środków bytowych i chronienie jej przed niebezpieczeństwem. Zaś zadaniem żony jest dbanie o dom i opiekowanie się dziećmi pod nieobecność męża.
Poza tym, patrząc na to bardziej praktycznie, żadna — powtarzam: ŻADNA — kobieta nie będzie darzyć szacunkiem mężczyzny, który jest na jej utrzymaniu. Tak po prostu jest.
Kobiety są bardzo krytyczne, szybkie w osądzaniu innych i nieraz jadowite. Im szybciej to zrozumiecie, panowie, tym lepiej.
Słabość ojców pogłębia depresje dzieci i młodzieży
Skoro poprzedni wątek myślowy zakończyliśmy przytykiem w stronę kobiet, ten zaczniemy od wytknięcia czegoś mężczyznom. Jak zapewne się domyślasz, chodzi o słabość. Słabość dzisiejszych ojców rodzin, którzy siedzą pod pantoflami swoich żon.
Nawet jeśli których uważa, że to on „nosi spodnie w domu”, w 99% przypadków zakłada je tylko wtedy, kiedy żona mu na to pozwoli.
Wbrew pozorom to naprawdę tragiczna sytuacja i prawdziwa pandemia dzisiejszych czasów (w przeciwieństwie do sami wiecie czego). Znalezienie mężczyzny, który rzeczywiście przewodzi swojej rodzinie, jest coraz trudniejszym zadaniem.
To kolejny powód, przez który depresja u dzieci i młodzieży postępuje. Jak ojciec ma je chronić przed złem tego świata, skoro nawet z ich matką nie potrafi sobie poradzić? Z matką, przez którą zwykle przelewa się pierwsze zło, z którym dzieci się spotkają.
Już nieraz o tym pisałem, więc nie będę się tutaj powtarzał. Jeśli dziwi cię powyższe stwierdzenie, polecam lekturę innych artykułów na blogu, np.:
Tak czy inaczej, brak dobrych relacji z ojcem to główny i podstawowy powód problemów dzisiejszej młodzieży. Właśnie stąd biorą się depresje, coraz większe rozluźnienie moralne, poparcie dla tęczowego zepsucia i aborcji, postępujące osłabienie charakteru (przede wszystkim mężczyzn, ale również kobiet)… wymieniać można długo.
Daję ci gwarancję, że gdybyśmy naprawili stosunki między dziećmi i rodzicami (szczególnie między dziećmi i ojcami), w tym samym momencie naprawilibyśmy świat. Żaden młody człowiek nie popierałby wymienionych wyżej rzeczy, gdyby miał miłość taty i mamy, którzy swoim postępowaniem reprezentują wyższe wartości moralne.
Zaburzenia depresyjne u dzieci — podsumowanie
Zanim zakończę ten tekst, zrobię pętlę i powrócę do tego, o czym pisałem na początku. Nie możemy winić innych ludzi za nasze niedociągnięcia. Dlatego rodzice nie mogą winić innych za to, że ich dzieci mają depresję.
To szaleństwo, nienawiść i coraz to nowsze odmiany chorób psychicznych, które widzimy w dzisiejszym społeczeństwie, zaczyna się w domach.
Dlatego mały apel do wszystkich rodziców: kochajcie swoje dzieci na tyle, aby poświęcać im uwagę i się nimi zajmować. Powierzanie ich wychowania żłobkom, opiekunkom, szkołom, grupie rówieśniczej, telewizji czy internetowi je zniszczy. A gdy tak się stanie, będzie to tylko i wyłącznie wasza wina, drodzy rodzice.
Tylko i wyłącznie wasza.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Dowiedz się więcej:
Po jakiej szczepionce 33% NOP to poronienia?
W Polsce po szczepionce na COVID jedynie 3 na 12 328 NOPy to poronienia (Źródło: https://www.pzh.gov.pl/wp-content/uploads/2021/09/Raport-NOP-do-26.09.2021_3.pdf)
Cytuję w tekście wypowiedź Brauna, który w swoim wystąpieniu powoływał się na badania amerykańskie (dodałem info do tekstu, żeby nie było wątpliwości). Nie wiem, jakie dokładnie, musiałbyś zapytać jego 😉
Nie uważasz, że rzetelniej byłoby dodać adnotacje dla czytelników jak wygląda to w oficjalnych danych Polskich?
Całkiem możliwe, ale już mnie w tym wyręczyłeś, więc mogę jedynie podziękować 😉
Jednak z tą rzetelnością polskich danych bym nie przesadzał. Nasze MZ robi wszystko, żeby tylko wybielić szczepienia.
Dzisiaj swiat wymaga od kobiet aby laczyly jakos kariere z wychowaniem dzieci. Sami mezczyzni oczekuja od kobiet aby pracowaly i byly niezalezne. Wiem bo jako osoba obecnie niepracujaca niejednokrotnie slyszalam ze „taka zajdzie ci w ciaze i bedziesz musial ja utrzymywac”. Faceci nie chca wywiazywac sie ze swoich pierwotnie nadanych im rol. Nigdy tez nie chcialam „zlapac faceta na dziecko” i moim zyciowym celem nie jest malzenstwo. Nie mòwie mu nie ale dla mnie licza sie tez moje marzenia i ambicje no i zdrowie i rodzina. Zle bym sie czula jako „zona swojego meza”.
Złapanie kogoś na dziecko a zakładanie rodziny to dwie różne sprawy. Pierwsza to czyste zło i głupota, druga — naturalna kolej rzeczy i coś dobrego.
Poza tym jak jakiś chłop nie chce utrzymywać żony i dzieci, to znaczy, że nie nadaje się na męża.
No i finalnie nikt nie zabrania ci spełniać marzeń, ale wtedy nie zakładaj rodziny, bo dzieci będą na tym cierpiały. Masz nawet tutaj przykład niejakiej „L”, która w swoim komentarzu pokazuje, jak wygląda życie dziecka, kiedy rodzice stawiają wyżej swoje ego niż jego dobro.
Szanowny Autorze, przyznam, że prawdopodobnie nie zgadzam się z Tobą w wielu kwestiach światopoglądowych, ale mimo to masz rację, że większość problemów psychicznych dzieci bierze się z domu. Czy to z nadmiernej presji, czy to braku miłości, czy braku tolerancji lub apodyktycznych rządów rodziców. Sama jestem tego przykładem – miałam depresję przez nieustający kompleks niższości wobec rodziców: „bo mama i tata wiedzą lepiej, bo to dla mojego dobra, bo ja się nie znam”. Ich tresura mnie była motywowana niby miłością, ale z miłością nie miało to za dużo wspólnego; prędzej była to obsesja na punkcie władzy nade mną.
Najlepsze na koniec: kiedy w końcu powiedziałam rodzicom o okaleczaniu się, pokazałam rany i powiedziałam, że miałam wiele razy ochotę się zabić, jak zareagowali? Oburzyli się, że ich zdradziłam! Bo nie powiedziałam im o tym wszystkim, a przecież powinnam im ufać! W tamtym momencie poczuli, że stracili kontrolę nade mną w jakimś aspekcie, że pod ich nosami ŚMIAŁAM nie chcieć żyć! Żadnej empatii, żadnego zrozumienia. Sprawiali wrażenie, obrzydzonych, obrażonych i wściekłych.
Przecież tak o mnie zawsze dbali, kupowali mi co tylko chciałam, zajmowali się mną… a mi, niewdzięcznemu bachorowi lat 15-17 nadal było mało i wymyśliłam sobie chorobę psychiczną. No szczyt rozwydrzenia!
Dzięki za podzielenie się kawałkiem swojej historii. To przykre, ale niestety prawdziwe, że wielu rodziców bardziej ceni swoje własne ego, niż dobro ich dzieci.
To co opisujesz często się zdarza (szczególnie w tzw. „dobrych domach”). Rodzice chcą ulepić sobie dziecko wedle własnego widzimisię, żeby spełniało ich marzenia. Wtedy mogą żyć poprzez nie i stopniowo wysysać z niego energię życiową.
Najczęściej matki mają takie zapędy, ojcowie znacznie rzadziej.
Ten moment który opisujesz, kiedy powiedziałaś im, że bycie ich niewolnikiem to nie jest najszczęśliwsza rzecz w Twoim życiu, był też momentem, kiedy musieli trzeźwo spojrzeć na swoje błędy. Dlatego się wściekli i zaczęli oskarżać Ciebie. W końcu dużo łatwiej jest zwalić winę na kogoś innego niż usiąść i zastanowić się „hmm, może jednak popełniliśmy błąd? Może warto byłoby przeprosić naszą córkę, że doprowadziliśmy ją do takiego stanu?”
Chcę Ci jeszcze powiedzieć, że bycie nieszczęśliwym to nie jest choroba psychiczna. To efekt nienawiści (prawdopodobnie wieloletniej), którą do nich czujesz. Jeśli chcesz się z tego „wyleczyć”, powinnaś im wybaczyć. Wtedy przeszłość przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie, a ty znowu staniesz się sobą i będziesz mogła mieć cudowne życie.
Pomyśl o tym w ten sposób.
Żaden rodzic nie chce źle dla swojego dziecka (chyba że mówimy tu o jakiejś skrajnej patologii) i stara się o nie dbać najlepiej jak potrafi, ale w większości przypadków te starania to za mało. Twoi rodzice prawdopodobnie powtarzali to, czego sami zaznali w domu, bo nie umieli inaczej. A jeśli postępowali w taki sposób, twoi dziadkowie też święci nie byli.
Zło rodzinne przechodzi z pokolenia na pokolenie, póki któreś z dzieci nie przerwie tego błędnego koła. A jedynym sposobem, by to zrobić, jest właśnie wybaczenie.
To ja już sie pogubiłem. W innych artykułach podwazasz depresję jako realna chorobę, a tu jednak piszesz że jest, tylko to wina rodziców.
Nie rozumiem też na jakiej podstawie stawiasz taki odważny wniosek, podważając cała dyscypline naukową, dorobek naukowy wielu bardzo madrych osób. Oczywiście możesz mieć rację a wszyscy inni się mylą.
Nie wiem, do jakiego konkretnie tekstu się odnosisz, ale tak, podważam depresję jako realną chorobę (a przynajmniej większość jej przypadków). Dlaczego?
Bo depresja to dzisiaj usprawiedliwienie dla każdego problemu. Jestem smutny — mam depresję. Nie podoba mi się moje życie — mam depresję. Żyję w toksycznym środowisku — mam depresję.
A może by tak coś zrobić z tymi problemami? Niee, to nie o to chodzi, ja jestem chory — mam depresję.
W większości przypadków ludzie wykorzystują to słowo żeby usprawiedliwić swoje żałosne życie. Nie muszę się starać, bo jestem chory. To wina choroby, nie moja.
Nawet jeśli mielibyśmy do czynienia z kliniczną, „prawdziwą” depresją, ci tzw. eksperci nie mają pojęcia, jak ją leczyć. Dlatego tylko z pacjentami gadają, i gadają, i gadają, i gadają. A jak już skończą gadać i okaże się, że w niczym to nie pomogło, przepisują leki.
Pacjent je bierze i rzeczywiście — czuje się lepiej, Jednak nie dlatego, że jego problem się rozwiązał, tylko dlatego, że jest otępiony. Staje się emocjonalną amebą.
Psychologia, psychiatria, psychoanalityka — wszystkie te dyscypliny (podobno) naukowe nie radzą sobie z depresją, bo próbują ją leczyć w fizyczny sposób. A depresja to w przeważającej części przypadków problem duchowy i wymaga adekwatnego podejścia.
1) Sporo osób, gdy uważa że ma depresja właśnie podejmuje działanie. Idzie do lekarza i się leczy. Oczywiście termin potrafi być nadużywany i często potocznie używany w slum kontekście (podobnie jak terminy wariat i idiota).
2) Potrafia leczyć i leczą skutecznie. Właśnie terapia i lekami. Skuteczność jest spora, leki raczej są przypisane tymczasowo i najważniejsza jest terapia i leczenie źródła. Są różne nurty i każdy ma inne podejście. Tak jak zadania matematyczne można poprawnie rozwiązać na wiele sposobów
Leki jedynie przykrywają problem. Kiedy taki człowiek przestanie je brać, wszystkie emocje wracają, jak bumerang.
Z prostego powodu — nie mierzy się z problemem, tylko próbuje od niego uciekać.