Czy “odpowiedzialność społeczna” bądź “sprawiedliwość społeczna” są terminami, które brzmią znajomo w twoich uszach? Zgaduję, że tak, ponieważ współczesna kultura nieraz się do nich ucieka.
Oczywiście robi to w konkretnym celu, a jest nim chęć wywołania w tobie i innych poczucia winy.
Bo przecież powinieneś przejmować się światem, społeczeństwem i innymi ludźmi, prawda? Prawda…? No właśnie nieprawda. Twój obowiązek dotyczy przede wszystkim ciebie i twoich bliskich.
Dopóki nie oczyścisz własnego podwórka, nie udawaj świętego na czyimś.
Odpowiedzialność społeczna czy sygnalizowanie cnoty?
To, co ludzie nazywają “odpowiedzialnością społeczną”, tak naprawdę jest tylko i wyłącznie sygnalizowaniem cnoty. W większości przypadków członkowie tego typu ruchów na gruncie prywatnym prowadzą żałosne życie, pełne nienawiści, nałogów, zdrad, kradzieży, a nawet dwulicowości, bo sami nie przestrzegają zasad, które szerzą.
Idealnym przykładem są tutaj bogaci aktywiści klimatyczni, którzy bronią planety latając prywatnymi odrzutowcami 😉
Jednak nawet wśród prostych i niezamożnych ludzi podobne zachowania są pospolite. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej. W końcu słowa nic nie kosztują. Każdy może wyjść na miasto, gdzie będzie skandował do rytmu ładnie brzmiące hasełka w tłumie podobnych mu ludzi.
Każdy może w gronie znajomych opowiadać, jak bardzo zależy mu na dobru planety czy równości między ludźmi. Tymi słowami próbuje przybrać postać dobrego i godnego pochwały człowieka. A przynajmniej pragnie, aby inni ludzie patrzyli na niego w ten sposób.
W końcu tanio płaci za swoje wywyższenie wśród znajomych. Wystarczy, że odpowiednio miele ozorem.
Jest to o wiele prostsze, niż uporządkowanie własnego życia. Jakby nie było, łatwiej opowiadać się za “ochroną klimatu”, niż pogodzić z bratem. Łatwiej walczyć z wyimaginowanym rasizmem czy seksizmem, niż wybaczyć własnemu ojcu czy matce. No i łatwiej jest wytykać palcami innych ludzi, niż zmierzyć się z własnymi demonami (takimi jak np. nałogi czy agresja).
Innymi słowy: większość biadających nad tzw. “problemami społecznymi” stroi się w anielskie piórka, mimo że prywatnie żyją w piekle i sami są diabłami.
Psi i koci "rodzice"
Kolejnym idealnym przykładem tego, o czym piszę, są kobiety “kochające” zwierzęta (czasem zdarzają się również mężczyźni). Za każdym razem, kiedy widzę delikwentkę, która jest tak bardzo za zwierzętami, że aż do przesady, zakładam, że mam do czynienia ze złym człowiekiem (albo przynajmniej nie do końca stabilnym psychicznie/emocjonalnie).
Dlaczego? Ponieważ w każdym jednym pierdolonym przypadku taka kobieta pozuje na świętą (w końcu “kocha” zwierzęta), ale bez mrugnięcia okiem byłaby w stanie wrzucić człowieka pod pociąg.
Swoją drogą jak doszliśmy do etapu, na którym kochanie zwierząt jest bardziej cenione, niż kochanie ludzi?
Przelewanie wszystkich swoich uczuć na zwierzęta świadczy tylko i wyłącznie o tym, że dana osoba nie jest w stanie stworzyć zdrowych relacji z drugim człowiekiem. Dlatego zastępuje ludzi w swoim życiu sierściuchami.
Jednak pora, abyśmy wrócili do głównego wątku.
Wszystko zaczyna się od ciebie…
Poza sygnalizowaniem cnoty jest jeszcze jeden problem z podłączaniem się pod wielkie narracje społeczne.
Mianowicie: twój wpływ na świat jest znikomy. W stosunku do ogółu rzeczywistości każdy z nas jest jak pył na wietrze. Dlatego w większości przypadków udział w tego typu akcjach jest tylko i wyłącznie stratą czasu.
Lewackie ruchy społeczne działają tylko dlatego, że stoi za nimi potężna, wielomiliardowa machina finansowo-medialna.
Jednak żeby nie zrobiło się zbyt depresyjnie, powiem ci, na co masz wpływ. Na swój świat, a przede wszystkim — na siebie. Dlatego odwróć wzrok od społeczeństwa, planety i innych ludzi, a zamiast tego spójrz na osobę, którą nazywasz “sobą”.
Jeśli będziesz patrzył wystarczająco długo, przekonasz się, że rządzą tobą siły, o których nie miałeś pojęcia. Nazywaj je jak chcesz, ale ja pozostanę przy tradycyjnym określeniu — “demony”.
Najwięcej z nich mieszka w twojej głowie, gdzie szepczą ci do ucha milion różnych rzeczy, w które mniej lub bardziej wierzysz.
Do tej pory nadążasz? W takim razie porządnie się zastanów, jak poradzisz sobie z problemami świata, który jest ogromny, skoro nie potrafisz poradzić sobie z własnym podwórkiem, które jest niewielkie?
Potykasz się o własne nogi, a chciałbyś uczyć innych chodzić?
Problem współczesności polega właśnie na tym, że zbyt wielu ludzi tak robi. Efekt? Cóż, efekt może być tylko jeden — jeszcze więcej kłopotów i zniszczeń. Nie jest to nic dziwnego. Bo skoro własnym podejściem do rzeczywistości zmieniasz w piekło swoje życie prywatne, dlaczego miałbyś się spodziewać innego skutku w życiu społecznym czy globalnym?
Niektórzy z tych ludzi może nawet chcą dobrze, ale ich chęci wyrastają ze złych korzeni.
Zresztą jak można ufać, że ktoś umiejętnie pokieruje życiem społeczeństwa, narodu czy planety, jeśli nie potrafi umiejętnie pokierować życiem własnej rodziny?
Jeszcze inaczej: jeśli ktoś nie potrafi dobrze wychować własnych dzieci, jak może mądrzyć się i strofować innych ludzi? Gdy jedno dziecko jest zboczeńcem LGBT, a drugie nie potrafi funkcjonować bez antydepresantów, jak ojciec lub matka mogą walczyć o jakąkolwiek sprawiedliwość?
Skoro zawiedli własne dzieci, zawiodą też innych.
Dlatego twoje oczy powinny być skierowane do wewnątrz, a nie na zewnątrz. Kiedy poznasz własne problemy i odkryjesz sposób na ich rozwiązanie, dopiero wtedy myśl o naprawianiu świata. Jednak nawet w tym przypadku powinieneś zachować szczególną ostrożność, bo nauczyciele i liderzy będą sądzeni szczególnie surowo.
Przede wszystkim ci, których działalność prowadzi na manowce.
…i kończy się na tobie
Powiedzmy, że jednak zdecydujesz się na działalność publiczną/społeczną. Co wtedy?
Przede wszystkim dalej obserwuj siebie i swoje pożądliwości. Bo jeśli pomagasz komuś pod publiczkę, nie robisz tego z dobroci serca, tylko dla własnej chwały. Jeśli walczysz o “zmianę na lepsze”, ale gdzieś w środku zastanawiasz się, jaką sławę ci to przyniesie lub ile na tym zarobisz, nie oszukuj siebie i innych. Obydwoje wiemy, że nie chodzi tu o żadne zmiany.
Jak pisał poeta: “Słowicze wdzięki w głosie, a w sercu lisie zamiary.”
Po drugie — zawsze pamiętaj, że przykład i czyny świecą o wiele bardziej, niż słowa. Jak już pisałem, mowa jest tania. Każdy może ćwierkać o cudownych rzeczach. Jednak słowo nie poparte czynem zawsze będzie martwe.
Co więcej, kiedy swoim życiem dajesz przykład, prawienie morałów w większości przypadków nie jest potrzebne. Twoje dzieci patrzą i uczą się na podstawie tego, co robisz, a nie tego, co mówisz. Twoi znajomi zobaczą dobre owoce pracy, które zbierasz, a wtedy niejeden z nich zapyta, jak do nich doszedłeś?
Ba! Nawet obcy nie przejdą obojętnie obok światła, które z ciebie bije.
I finalnie, po trzecie — nie dawaj swoim wrogom argumentów przeciwko tobie. Co to znaczy? Jak mówił Jezus, powinniśmy być idealni, tak jak nasz Ojciec w niebie jest idealny. Wtedy doprowadzisz swoich przeciwników do białej gorączki, ponieważ nie będą mogli znaleźć na ciebie żadnych brudów.
W ten sposób nie tylko wzmocnisz swoje argumenty, bo własnym życiem nie będziesz im przeczył, ale jednocześnie uczynisz samego siebie nienaruszalnym.
Kiedy nie posiadasz trupa w szafie, nie musisz się bać, że ktoś go znajdzie.
Powyższa rada świetnie sprawdza się również w związku. Nie dawaj swojej dziewczynie/narzeczonej/żonie argumentów przeciwko sobie.
Wiem, że większość mężczyzn nie chce patrzeć na swoje panie jak na wroga — i słusznie. Jednak jednocześnie nie powinieneś być naiwny. Miej świadomość natury kobiecej i zła, które się w niej kryje. Wtedy o wiele lepiej poprowadzisz swoją wybrankę i nie zaskoczą cię jej tymczasowe “napady”.
Jako mężczyzna powinieneś mieć wyrozumiałość dla słabości kobiecej, ale nie pozwól, żeby przerodziła się ona w uległość wobec kobiety.
Podsumowanie
W takim razie jaka jest odpowiedź na pytanie zadane w tytule tekstu? Lepiej jest walczyć o ocalenie świata, czy ocalenie siebie?
Otóż nikt, kto nie potrafi ocalić siebie, nie ocali świata — nawet jeśli całe życie będzie próbował i wyłoży na ów cel nieograniczoną liczbę środków. Dlatego zacznij od własnej osoby, a dopiero potem zajmij się swoim bliższym i dalszym otoczeniem.
To jedyny kierunek, który działa.
Nie bądź tchórzem. Nie podłączaj się pod wielkie narracje społeczne ze strachu przed zmierzeniem się ze swoim życiem. Jeśli czerpiesz fałszywe poczucie własnej wartości z popierania “tego co słuszne” (nieważne, co według ciebie jest słuszne), w rzeczywistości niczego nie osiągasz i nigdy nie osiągniesz.
Jesteś jak cymbał brzmiący (że tak zacytuję klasyka).
Podsumowując, nie rozpuszczaj własnej odpowiedzialności w tłumie krzykaczy, tylko zajmij się sobą.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Zdjęcie wpisu autorstwa Cup of Couple
Dowiedz się więcej: