Myślisz, że wiesz, o czym tak naprawdę opowiada „Król Lew”? Gwarantuję ci, że nie. Nawet jeśli masz za sobą kilka (lub kilkanaście) seansów tej bajki i znasz fabułę na pamięć, wciąż umyka ci najważniejsza myśl.
Oczywiście zwierzątka są fajne, animacje piękne, a historia wygnania i powrotu do domu wciągająca. Ale u podłoża tego wszystkiego leży dużo solidniejszy fundament. Historia zasadza się na życiu lwiątka (chłopca), który w końcu przemienia się w lwa (mężczyznę).
Jako widz obserwujesz tę transformację.
Nie wiem, czy zamierzenie autorów było świadome, ale stworzyli dla nas opowieść o podróży do męskości. Co więcej, bardzo wyraźnie zarysowali w niej procesy, o których piszę na blogu. Taka zbieżność aż się prosi, żebyśmy wspólnie przeanalizowali tę historię.
W artykule krok po kroku odkryjesz, co „Król Lew” mówi między wierszami (a nieraz zupełnie wprost).
Początek i dzieciństwo Simby
Pierwsze minuty „Króla Lwa” dziwnie kojarzą się z narodzinami zbawiciela. Rafiki (małpa) pokazuje lwiątko całemu światu, resztą zwierząt kłania się. Wszyscy wychwalają przyszłego króla. Scena ciekawi o tyle, że Simba rzeczywiście staje się później zbawicielem.
Ale nas interesuje co innego.
„Król Lew” pokazuje Simbę w dzieciństwie jako typowego chłopca. Młody jest odważny, trochę lekkomyślny i przemądrzały, ale ciekawi go świat i chętnie poznaje okoliczne tereny. Ojciec temperuje jego zarozumiałość. Opiekuje się młodym i uczy wszystkiego, co wiąże się z byciem królem.
Innymi słowy: uczy syna męskości. Przygotowuje do roli, która czeka na Simbę w dorosłym życiu. Przy ojcu młody dowiaduje się jak panować nad emocjami i nie dać się zwieść głupiej pysze, przez którą wpada w kłopoty.
Gdzieś w tle znajduje się też mama. Nadal próbuje traktować Simbę jak dziecko, ale młody broni się przed tym. Chce być mężczyzną i powoli wchodzi w wiek, w którym liczy się przede wszystkim tata.
Simba ma to szczęście, że autorytet ojca w jego rodzinie jest bardzo silny. Matka nie sprzeciwia się mężowi, bo wie, że syn go potrzebuje.
Pod czujnym okiem ojca Simba powoli dorasta do męskości — silnej, mądrej i opanowanej.
Kiedy umiera ojciec
Śmierć Mufasy (ojca) niszczy życie Simby. W jednej chwili traci i mapę, i drogę do męskości. Staje się zagubionym chłopcem.
„Król Lew” oczywiście kreuje na czarny charakter wujka Simby i — jak wszyscy wiemy — to on odpowiada za śmierć Mufasy. Jednak w prawdziwym życiu zwykle wygląda to inaczej. Nie źli wujowie tylko matki odrywają synów od ojców. Z winy kobiet chłopcy nigdy nie dorastają.
Pamiętaj, że śmierć nie musi być dosłowna jak w bajce. Zerwanie więzi z ojcem też sprawia, że staje się on dla ciebie martwy.
Jaki jest tego efekt? Idźmy dalej z fabułą, to się przekonamy.
Simba razem z ojcem stracił nie tylko szansę zostania mężczyzną, ale również swoją tożsamość. To tak, jakby ktoś wyrwał dziecku duszę. Simba staje się martwy w środku, co animatorzy pięknie pokazują sceną na pustkowiu. Lwiątko prawie w niej umiera.
Prawie, bo wtedy na ratunek przychodzą Timon i Pumba.
Simba jako nastolatek
Kim jest Timon i Pumba? Uprzedzam, że nie chodzi mi o surykatkę i guźca, ale o ich symbolikę. Jest prosta.
Ci dwoje reprezentują hedonizm, czyli zabawę. Simba, wewnętrznie martwy, szybko wpada w wir bezmyślnej przyjemności.
Czy nie tak postępują ludzie, którzy próbują wypełnić wewnętrzną pustkę? Większość z nas przeżyła taki epizod. Wewnętrzny konflikt zalewaliśmy alkoholem, zajadaliśmy, ćpaliśmy albo szukaliśmy przyjemności w czyichś objęciach. Niektórzy trwają w tej pogoni do końca życia.
Simba robi to samo.
„Król Lew” na tym etapie opowieści pokazuje nam, że chłopiec wydoroślał fizycznie, ale wewnętrznie nic się nie zmieniło. Simba wciąż jest dzieciakiem, który woli zabawę z kolegami i marnowanie czasu od wartościowego życia. Nie dorasta, bo dorosłość wiąże się ze zmierzeniem ze sobą samym. Z własnymi demonami.
Coś się zmienia dopiero wtedy, gdy spotyka Nalę.
Oświecenie
Nala, jego przyjaciółka z dzieciństwa, jest na tym etapie historii bardziej męska od Simby. W tym sensie, że cechuje się rozwagą, myśli poważnie o przyszłości i próbuje być dobrym lwem (człowiekiem).
Oczywiście cieszy się na spotkanie swojej miłości z dzieciństwa. Jako widzowie łatwo odgadujemy, że nadal kocha Simbę. Niestety szybko się nim rozczarowuje.
Tłumaczy Simbie, że jest potrzebny. Namawia, żeby ratował królestwo. Jednak Simba mówi coś w stylu: „Nah, poradzą sobie. Wolę zapalić blanta z kolegami.” Nawet proponuje Nali, żeby z nim została w Nibylandii (w wersji a’la „Król Lew”).
Nala patrzy na niego jak na głupka. Mówi: „sorry, ale ja potrzebuję mężczyzny, nie chłopca” i odchodzi. Simba dostaje kosza.
Wbrew pozorom to najlepsze, co go w życiu spotkało. Po raz pierwszy przychodzi mu do głowy, że coś jest z nim nie tak.
Powrót do ojca
Kiedy ockniesz się ze snu, nie ma już powrotu. Simba zobaczył przebłysk prawdy, który spowodował, że puste przyjemności już nie przynoszą ulgi. Młody mężczyzna zrozumiał, że w ten sposób nie wypełni wewnętrznej pustki.
Zaczyna myśleć nad sobą, szuka odpowiedzi. Spece od animacji pokazują jego stan poprzez samotną nocną wędrówkę.
Znasz powiedzenie: „kiedy uczeń jest gotowy, pojawia się mistrz”? Dzieje się tak i bajkach, i w życiu.
Simba w końcu spotyka się z Rafikim. Po zabawnej dyskusji małpa mówi młodemu lwu, że jest zagubiony. Radzi, żeby odnalazł samego siebie.
W jaki sposób Simba to robi?
Wraca do ojca. Naprawia więź, którą zerwał w dzieciństwie. W efekcie odzyskuje tożsamość i spokój. Wypełnia pustkę, która w nim tkwiła od dzieciństwa.
W końcu zrozumiał, że ojciec żyje w nim. Przypomniał sobie, kim tak naprawdę jest.
Swoją drogą widzę w tej historii bardzo silny wpływ chrześcijaństwa.
Ale wróćmy do tematu.
Simba wreszcie się obudził. Nie zawróci już do sennego hedonizmu. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby. Odzyskał męskość, a razem nią sposób myślenia prawdziwego mężczyzny.
Wyrusza, by odzyskać swoje królestwo.
Finał
W finale Simba mierzy się ze złym wujem i wygrywa. Odzyskuje tron, zdobywa kobietę, naprawia wszelkie szkody. Standardowa historia bohatera.
Zauważ, że nie tylko przywraca królestwo do dawnej świetności, ale swoim przykładem zachęca Timona i Pumbę do działania. Tak się dzieje, kiedy chłopiec odzyskuje męskość i staje się prawdziwym mężczyzną. Reprezentuje światło, które budzi innych.
Dobra, ale co tak naprawdę mówi ci „Król Lew”?
Tyle, że bez pojednania z ojcem nigdy nie będziesz mężczyzną. To główne i najważniejsze przesłanie opowieści. O tym samym nieraz pisałem na blogu. Droga do twojej prawdziwej natury i tożsamości prowadzi przez ojca. Zawsze tak było i będzie, nawet jeśli cały świat o tym zapomni.
Dla kobiet droga jest ta sama. Dzięki ponownemu połączeniu z ojcem odzyskają spokój i przezwyciężą emocjonalne piekło.
Przeczytasz o tym więcej w moim artykule poświęconym ojcu i relacji z nim.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Wszystkie kadry pochodzą z filmu „Król Lew” prod. Disney
Dowiedz się więcej:
Czy mógłbyś rozwinąć, jaki wpływ widzisz tutaj chrześcijaństwa?
Nie widzisz w tej historii wariacji na temat syna marnotrawnego? Grzesznika, który się nawrócił i odzyskał królestwo?
Już pomijam drobne sceny, ale moment powrotu do ojca to ewidentnie moment naprawy więzi z Bogiem. Zresztą ziemski ojciec reprezentuje Boga w rodzinie i dzieci tak też ojca traktują, póki matka nie przekabaci ich na swoją stronę.
Ciekawe jest też to, że w nowej wersji „Króla Lwa” scena z powrotem do ojca została kompletnie zniszczona i pozbawiona mocy. Jednak nie ma się co dziwić, bo połowa dzisiejszej Ameryki nienawidzi Boga i mężczyzn, którzy go reprezentują. Ta tendencja zaczyna się też szerzyć w Europie.
Ok, mogę się zgodzić, że powrót Simby może być odczytany jako podobieństwo do historii syna marnotrawnego.
Nie zgodzę się zaś, że to mężczyzna w rodzinie reprezentuje Boga, ale to zupełna inna dyskusja
Dawniej zawsze było tak: Bóg ojcem ludzkości, król (uważany za wysłannika bożego) ojcem narodu, mężczyzna ojcem rodziny.
Linia Bóg-Król-Ojciec zawsze była męska, tylko z czasem ludzie zlikwidowali króla, potem „zabili” Boga, a teraz coraz większy atak przypuszcza się na ojca i mężczyznę w ogóle.
Poza tym chrześcijaństwo jasno głosi, że kobieta nie może być kapłanem. Reprezentowanie Boga zawsze było zadaniem mężczyzny.
Zastanawiam się jak tu pojednać się z ojcem który cierpi na narcystyczne zaburzenie osobowości i każde spotkanie wykorzystuje do manipulacji i dominacji nad synem?
Czy w takim przypadku wystarczy mu wybaczyć i pojednać się wewnętrznie? Czy koniecznie musi to zajść w świecie zewnętrznym? Ponoć jedyna rada na wyjście z przemocowej relacji z narcyzem to usunięcie go ze swojego życia?
Nie wiem, czy twój ojciec ma narcystyczne zaburzenie osobowości, bo dzieci często biorą stronę matki i potem nie tylko patrzą na ojca oczami matki, ale jeszcze traktują go w ten sam sposób, co matka.
Ale załóżmy, że jednak ma.
Powrót do ojca nie oznacza, że koniecznie musicie być najlepszymi przyjaciółmi. Chodzi o to, że nie powinieneś swojego ojca osądzać, bo sam nie jesteś lepszy. Twój ojciec prawdopodobnie też miał złych rodziców, od których nie nauczył się miłości, tylko nienawiści. Dlatego dał ci tylko to, co sam znał. Jak to mówią, z pustego i Salomon nie naleje.
Jak to zrozumiesz, to powinieneś mu wybaczyć, najlepiej osobiście. To samo tyczy się matki.
Tylko w ten sposób możesz się uwolnić i nabrać siły.
Jeśli potem uznasz, że nie chcesz utrzymywac kontaktu z ojcem, ok. Ale wtedy to będzie twoja decyzja, a nie Twojej matki.
Artykuł to jak rozbudowany eksperyment myślowy, w którym każde pytanie prowadzi do nowych odpowiedzi, a czytelnik bierze udział w fascynującej podróży po ścieżce poznania.
Na jakiej podstawie stwierdziłeś, że w prawdziwym życiu matki odrywają synów od ojców i dlatego to z ich winy chłopcy nigdy nie dorastają?
Ponieważ matki mają tendencję do przekabacania dzieci na swoją stronę i odwracania ich od ojca. Robią to na różne sposoby (grają ofiarę i przedstawiają męża jako oprawcę, podważają autorytet męża, uzależniają dzieci emocjonalnie od siebie, blokują dorastanie dziecka poprzez nadmierne matkowanie i odbieranie obowiązków, które np. otrzymali od ojca)
Nieraz wynika to z faktu, że kobieta w swojej arogancji zawsze chce być w centrum uwagi i jest zazdrosna, gdy ojciec ma dobrą relację z dziećmi. Niektóre kobiety są nawet w stanie zniszczyć własne dziecko tylko po to, aby odegrać się na jego ojcu
Dziękuję za odpowiedź, ale ja pytałam o coś całkiem innego – podstawy. Innymi słowy źródła, jakiś konkret. Czy znasz może artykuły na ten temat, konkretne statystyki jak powszechne miałoby być takie zjawisko, może ogólnodostępne konferencje socjologów na ten temat, albo fragmenty książek? Bo choć szanuję Cię za jako tako spójne poglądy, z niektórymi się zgadzam, to jednak nigdzie nie podajesz żadnych źródeł, żadnych konkretów. I mimo że nie wątpię w Twoje dobre chęci, rodzą się pytania, jakie Ty w ogóle masz kompetencje do tego co robisz, skąd bierzesz takie, a nie inne hipotezy, czy czasem nie jest to przeniesienie tego co obserwujesz Ty w swoim prywatnym życiu na skalę całego kraju. Często zarzucasz na tym blogu kobietom, że mają emocjonalne, pozbawione podstaw argumenty w dyskusji, ale u Ciebie jak do tej pory też wielu podstaw tutaj nie ma. Bardzo często sobie pozwalasz na właśnie tego typu kontrowersyjne twierdzenia typu właśnie „z winy kobiet mężczyźni nie dorastają” albo inny: „kobiety są niewolnicami szatana” itp. Skoro piszesz blog na tak ważne tematy, udzielasz mężczyznom rad, jakby nie patrzeć kreujesz się na swoisty autorytet, to zakładam, że masz ku temu jakąś konkretną wiedzę, zaczerpniętą np. z fachowej literatury, współpracy z psychologami, księżmi, wykształcenia w tym kierunku, lat doświadczenia w pracy z ludźmi? Kiedy się czyta specjalistyczne książki np psychoterapeutyczne, co chwilę natrafia się na odniesienie, jakąś podstawę, nawet kiedy autorem jest wybitny specjalista. Więc bez urazy, Twoje teksty sprawiają trochę wrażenie jakby bazowały wyłącznie na Twoich prywatnych odczuciach, doświadczeniach, być może trochę na urywkach zasłyszanych kazań na youtubie albo trenerów personalnych itp. Piszę to bez cienia złośliwości, tylko uczciwie, w dobrej wierze, życząc jednocześnie Tobie wszystkiego dobrego. Tak z 80% Twoich treści uważam, że jest super, ale czasem wpada taka toksyczna i z całą pewnością niezgodna z prawdą „bomba”, że ręce opadają.
Już kiedyś odpisywałem na czyjś komentarz, że moje teksty nie pretendują do miana naukowych, więc nie widzę potrzeby, żeby umieszczać w nich jakiekolwiek źródła (na które większość ludzi i tak nie zwraca uwagi). Poza tym w dzisiejszych czasach wielu tzw. „naukowców” robi badania pod tezę, więc na upartego zawsze można znaleźć jakieś źródło, co wcale nie zwiększa wiarygodności tekstu.
Nie jestem żadnym autorytetem, tylko człowiekiem, który pisze zgodnie z nauką Boga. Dlatego mogę mieć pewność, że teksty są osadzone w prawdzie. Może czasem napiszę coś dosadniej, niż „przeciętny chrześcijanin”, ale fakt pozostaje faktem.
A wracając jeszcze na chwilę do badań — nie wiem, w jaki sposób można by było sprawdzić, do jakiego stopnia kobiety niszczą swoje dzieci i swoje rodziny. Chyba jeszcze nikt nie wymyślił miernika szkód psychologicznych, a sytuacji nie pomaga fakt, że mało kto w ogóle zwraca uwagę na pokłady zła, które kryją się w kobietach. I też nie piszę tego złośliwie. Po prostu zwracam uwagę na temat, który jest niemal całkowicie pomijany w dzisiejszym dialogu kulturowym.
Jeśli ktoś uczciwie podejdzie do tematu, bez nakładania na niego filtru swoich przekonań, zauważy, że piszę prawdę. Problem polega na tym, że wiele wiele kobiet nie chce tego widzieć, bo wygodniej im patrzeć na męskie zło, niż zmierzyć się z własnym złem.
Jeszcze dodam, że suchając konferencji, kazań, czytając książki naukowe, różnego rodzaju raporty itp. można zaobserwować taką ciekawą tendencję, że im większa wiedza, im wyższe kompetencje prelegentów / autorów, tym staranniej dobierają oni słowa. Szczególnie w takich kwestiach teologicznych i psychologicznych, gdzie wiemy jak skomplikowana i złożona jest nasza ludzka psychika i duchowość, gdzie każdy jeden przypadek jest inny, na swój sposób niepowtarzalny, niezwykle złożony, unika się uogólnień i radykalnych tez, właśnie takich jakimi Ty hojnie szafujesz na prawo i lewo bez żadnej podstawy. To moim zdaniem jest bardzo niepoważne podejście, tekst ma przez to dziecinny wydźwięk. Nawet w Twojej odpowiedzi do mojego komentarza, w kilku tylko zdaniach zawarłeś bardzo dużo mocnych ale kompletnie nieprzemyślanych i niczym niepodpartych tez, moim zdaniem bardzo nieuczciwych intelektualnie. Trochę nieprzyjemnie mi jako kobiecie czytać szereg takich oskarżeń jedno po drugim. Chyba warto żebyś dokładnie przemyślał i przemodlił tę inicjatywę, czy to co tu piszesz jest zgodne z Wolą Bożą, czy może jest to raczej odreagowanie jakichś krzywd, które Ci wyrządziła np. matka, siostra, dziewczyna. Bo im więcej czytam, tym bardziej mam wrażenie, że Ty chyba jednak masz jakąś frustrację w sobie względem kobiet, i wielu osobom możesz tutaj bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Tyle się namęczyłaś przy pisaniu swoich wywodów, żeby na koniec pojechać starym, banalnym kobiecym argumentem, że „ktoś cię musiał skrzywdzić, skoro tak piszesz”. Wypadałoby zrozumieć, że nie trzeba być skrzywdzonym, żeby pisać czy mówić o prawdzie, mimo że może być dla kogoś nieprzyjemna.
Jeśli powiem, że homofilia to obrzydliwe zboczenie, też mi zarzucisz, że jakiś homofil mnie skrzywdził? Bądźmy poważni.
Poza tym dlaczego miałoby to być dla Ciebie nieprzyjemne? Czy wymieniam Cię z imienia i nazwiska? Piszę o ogólnej tendencji, która może być w mniejszym lub większym stopniu obecna w przypadkach jednostkowych.
Tak jak piszesz, poszczególne przypadki mogą się różnić, ale źródło problemów jest to samo. Zło. Dlatego duchowość nie jest skomplikowana. Są dzieci Boże, które postępują zgodnie z wolą Boga i są dzieci diabelskie, które postępują zgodnie z wolą swojego rogatego pana. Jedni są dobrzy, drudzy są źli. Co w tym jest skomplikowanego?
A jeszcze odnosząc się do tych wszystkich wyuczonych autorów — większość z nich jest tchórzami intelektualnymi, dlatego kręcą się wokół tematu i używają dziesiątek wymyślnych słów, żeby tylko nie nazwać problemu po imieniu.
„Może czasem napiszę coś dosadniej, niż „przeciętny chrześcijanin”, ale fakt pozostaje faktem.” – Ale właśnie to Ci od początku tłumaczę, że ten blog koło faktów nawet nigdy nie stał, „fakt” to jest coś potwierdzonego, u Ciebie nigdzie nie ma ani jednego faktu, tylko i wyłącznie Twoje prywatne opinie i uczucia. Naprawdę nie rozumiesz czym się różni fakt od subiektywnej opinii? I czasem są one tutaj po prostu śmieszne. Bo jak można np. napisać artykuł o tym, że kobiety decydują się na studia, po to żeby obalić męski autorytet? Naprawdę myślisz, że to nie jest kwestia, że ktoś chce zarabiać więcej, zajmować się czymś co go interesuje, albo być przydatnym dla ludzi w jakiejś węższej dziedzinie, tylko motywacją kobiet do robienia studiów i szukania dobrej pracy jest pragnienie obalenia jakiegoś męskiego autorytetu. To trzeba być skrajnie oderwanym od rzeczywistości albo w silnych emocjach uniemożliwiających obiektywizm (stąd moje przypuszczenie że jesteś skrzywdzony). Sam sobie strzelasz w kolano, bo każdy normalny człowiek jak to przeczyta to się złapie za głowę. Nie da się jednocześnie mieć super relację z żoną, córkami, mamą, koleżankami ze wspólnot, z pracy, a później wylewać z siebie takie teksty, że kobiety są niewolnicami szatana. Człowiek, który się wychowuje w zdrowej rodzinie, obserwuje szczęśliwe małżeństwa, ma zdrowe relacje, tak się nie wypowiada. I to ma być katolicki blog? To czemu tego nie skonfrontujesz ze spowiednikiem? Ty co kilka linijek oskarżasz kobiety o pychę, a sam pleciesz trzy po trzy, osądzasz na prawo i lewo i jeszcze sam sobie to zatwierdzasz, że niby jest zgodne z Ewangelią i prawdą. No człowieku, bądźże poważny. Prawda to fakty, a Ty masz tylko prywatne osądy i niestety często chore emocje. Bardzo przykre. I jak tu oczekiwać że przyciągniemy ateistów do Ewangelii, skoro nawet wśród wierzących ludzi tyle jest jakichś chorych wypaczonych poglądów.
Możesz mi zacytować, gdzie napisałem, że kobiety decydują się na studia, bo chcą obalić męski autorytet? Jak coś takiego znajdziesz, kupię Ci bombonierkę 😉 Stawiasz sobie fikcyjnego chochoła, który niby ma być moimi poglądami, a potem z nim walczysz.
A prawda nie zawsze idzie w parze z faktami. Tak samo jak mądrość boska nie zawsze idzie w parze z mądrością ludzką.
Weźmy na przykład jedną z rzeczy, które wymieniłaś — szczęśliwe małżeństwo. Małżeństwo może być na pozór szczęśliwe, bo mąż za każdym razem gryzie się w język żeby nie urazić żony, a żona kieruje całym domem i robi co chce. To może nawet dla zewnętrznego obserwatora być szczęśliwe małżeństwo, ale nie jest. A nie jest dlatego, że żaden mężczyzna nie będzie szczęśliwy pod pantoflem, chociażby nie wiem, jak długo sobie to wmawiał. Tak samo żadna kobieta nie będzie szczęśliwa z mężczyzną, który jest za słaby, żeby się jej postawić.
Mężczyzna znajduje szczęście w odpowiedzialności i przewodzeniu swojej rodzinie, a kobieta w podporządkowaniu się mężczyźnie. Wiesz, skąd to wiem? Bo właśnie tego uczy mądrość Boga.
Kobiety oczywiście są niewolnicami szatana, dopóki nie odrodzą się z Ducha świętego. Tak samo jak mężczyźni. Z tym że męska słabość polega przede wszystkim na tym, że są przez kobiecy grzech uwodzeni.
Ubolewasz nad tym, że Kościół nie potrafi przyciągnąć ateistów. Głównym tego powodem jest słabość Kościoła i unikanie trudnych tematów. Feminizacja i przychlebianie się kobietom. To jest główny powód braku mężczyzn w Kościele, mimo że chrześcijaństwo jest patriarchalną religią. Powiem nawet więcej: walka z patriarchatem jest walką z samym sednem chrześcijaństwa. Bo mimo że w Chrystusie nie ma podziału na kobiety i mężczyzn pod względem wartości jednych czy drugich, każda z płci ma jasno określoną rolę do odegrania.
Wstawiłeś artykuł z aspektem dlaczego kobiety idą na studia i tam napisałeś, coś w stylu, z chorej chęci udowodnienia że mogą być jak mężczyźni, zrujnowania męskiego autorytetu nadanego przez Boga itp. To jeden przykład a takich „perełek intelektualnych” można tu przytaczać bez końca. Odrealnienie na tak wysokim poziomie, że momentami wygląda jak trollowanie. Cyrk na kółkach i tyle. Masz prawo wierzyć w co chcesz, ale będzie Ci ciężko iść przez życie jak w co drugim człowieku widzisz wroga. I też ludziom dookoła będzie ciężko z Tobą. Pytanie, po co katolikowi taki mega negatywny bagaż w głowie i sercu. Smutne to jest z zewnątrz, wygląda jakby ktoś miał bardzo zły humor albo chciał coś odreagować. Ciekawa jestem czy jak idziesz do pracy, spotykasz się ze znajomymi albo przy stole na święta zapodajesz takie teksty, aż dziwne że nikt normalny Cię jeszcze nie ściągnął na ziemię. Chyba nie ma sensu dalej ciągnąć tego, cokolwiek nie napiszę to Ty i tak ze swojej chmurki nie zejdziesz, ale piszę po raz trzeci – przegadaj sobie te swoje poglądy ze spowiednikiem.
Napisałem, że kobiety są zazdrosne o męski autorytet (co swoją drogą jest napisane w Biblii) i dlatego starają się wchodzić między mężczyzn i z nimi rywalizować. Robienie z kobiet ułomnych mężczyzn to jeden z głównych postulatów feminizmu. Studia były w tamtym tekście tylko przykładem — i to żartobliwym.
Poza tym mam wrażenie, że z jakiegoś powodu dążysz do eskalacji konfliktu między nami, mimo że tylko odpowiadam na pytanie, które mi zadałaś.
Teraz jeszcze mi zarzucasz, że traktuję kobiety jak swoich wrogów. Nie wiem, skąd ten pomysł i nie wiem, co Cię tak nagle wzburzyło.
Przecież w Biblii słowo w słowo jest napisane, że żona powinna być posłuszna mężowi, szanować go i zajmować się domem. Zaś mąż powinien ją kochać i traktować tak samo, jak Jezus traktował swój Kościół, czyli jej przewodzić, opiekować się nią i w razie potrzeby nawet oddać za nią życie. Nie podoba Ci się, że na przykazaniach Bożych opieram swoje teksty, czy że Bóg takie przykazania nam dał?