Nawet jeśli nie zagłębiasz się w odmęty internetu, prawdopodobnie i tak masz jakieś pojęcie o regularnej wojnie, która panuje między feministkami i maskulinistami. Obie grupy próbują na siłę udowadniać, że jedna płeć jest gorsza od drugiej, dlatego ciągle wyszukują skrajne przykłady męskiej lub żeńskiej toksyczności.
Oliwy do ognia dodaje sama natura interakcji internetowych, które czynią każdego odważniejszym, niż na żywo.
Postępowanie obu grup przyciąga uwagę, bo skrajność zawsze budzi zainteresowanie. Ja też mógłbym podlizywać się mężczyznom, wbijając kobiety w ziemię w każdym kolejnym artykule. Albo wręcz przeciwnie — mógłbym podlizywać się kobietom, jadąc po mężczyznach, ile wlezie. W obu przypadkach na pewno zyskałbym większą popularność.
A ja głupi czepiam się wszystkich po równo. 😉
(No, może jednak w trochę większym stopniu kobiet. Głównie dlatego, że to właśnie one w dzisiejszych czasach muszą być sprowadzane na ziemię o wiele bardziej stanowczo i regularnie.)
Jednak nie robię tego, bo marzy mi się bycie skandalistą, którego nikt nie lubi. Nie. Moim celem jest dzielenie się prawdą, bo tylko prawda jest ciekawa i tylko prawda nas wyzwoli.
A więc? Jak to jest z tymi płciami? Istnieje coś takiego, jak toksyczna męskość (baaaaardzo popularna w głównym nurcie) i toksyczna kobiecość (zazwyczaj zamiatana pod dywan)? A może są to kolejne puste terminy, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością?
Sprawdźmy.
Czy istnieje coś takiego, jak toksyczna męskość?
Zanim odpowiem na pytanie o toksyczną męskość, podzielę się z tobą cytatem z innego artykułu, który wiernie oddaje treść jakichś 90% tekstów dotyczących tego tematu. Zapnij pasy, bo będzie grubo.
Oto fragment:
„Męskość, która się ma przejawiać piękną mięśniówką […], stanowczością, decyzyjnością i […] stanem dysemocjonalnym, to, mam nadzieję, troszkę jest passe. Dzisiaj wolelibyśmy, żeby mężczyzna miał kontakt ze swoimi uczuciami, nie musiał być zanurzony w patriarchacie i jego konsekwencjach, żeby potrafił być w relacji wrażliwej.” (1)
I co? Można się porzygać, prawda?
Wiem. Ale właśnie tak definiuje się dziś toksyczną męskość. Kiedy mężczyzna nie daje się porwać emocjom, chce dominować i przewodzić rodzinie, mieć silne ciało… Innymi słowy, kiedy mężczyzna chce być mężczyzną, jest toksyczny.
Według współczesnych (pożal się Boże) tęgich głów mężczyzna nie jest toksyczny tylko wtedy, kiedy zachowuje się jak kobieta.
Ci głupcy mówią i piszą takie pierdoły z pełną powagą, a kolejni półinteligenci je czytają i myślą, że to wszystko prawda.
Coś niesamowitego.
Ale idźmy dalej.
Czy istnieje coś takiego, jak toksyczna męskość, jeśli podejdziemy do tematu obiektywnie?
Teraz pewnie kilku facetów się zdenerwuje (szczególnie tych, którzy stoją blisko red pilla), ale tak — istnieje toksyczna męskość. W końcu żyjemy w upadłym świecie, gdzie każdy dar otrzymany od Boga może zostać nadużyty.
Nawet życiodajna woda może cię zabić, jeśli wypiłbyś 5 litrów naraz.
Oznacza to, że wszystko może być toksyczne, jeśli zignorujemy wyznaczone przez Boga granice przydatności danej rzeczy. To samo tyczy się męskości i kobiecości.
Przykładem toksycznej męskości jest gburowaty, gniewny, agresywny mąż, przez którego wszyscy muszą poruszać się po domu tak, jakby kroczyli boso po rozbitym szkle. Jako że chłop jest o głowę wyższy od pozostałych, ma głęboki głos i największą siłę, może wymuszać swoją wolę na rodzinie za pomocą przemocy (jawnej, ukrytej czy zasugerowanej).
To bez dwóch zdań toksyczna męskość, za pomocą której każda feministka próbuje przepchnąć swoje poglądy.
Jednak głupie baby jej pokroju próbują walczyć z toksyczną męskością, likwidując męskość w całości. Coś w stylu “pozbawmy facetów siły, autorytetu i chęci dominacji, a w zamian dajmy im wrażliwość i emocje”.
Pomijam tutaj fakt, że wrażliwy mężczyzna to właśnie agresywny mężczyzna (co bliżej wyjaśniam w innych tekstach).
Problem z toksyczną męskością leży gdzie indziej. Nasz przykładowy mąż wykorzystuje bowiem swoją surowość, siłę, twardość (wszystko to są cechy męskie) przeciwko swojej rodzinie, zamiast dla swojej rodziny.
Ale to nie znaczy, że mamy wylewać dziecko z kąpielą, pozbawiając faceta jego konstytutywnych cech.
Męskość musi być surowa, twarda i silna, bo tylko wtedy mężczyzna może chronić swoją rodzinę i podejmować trud ciężkiej pracy, aby ją utrzymać. Kiedy jego surowość i siła przybierają odpowiednią formę — kiedy jego męskość jest dobra — mężczyzna bierze odpowiedzialność. Stanowi mur między okrutnym światem a swoimi małymi dziećmi, przyjmuje na siebie ciosy, chroni rodzinną twierdzę.
Niestety niektórzy faceci biorą dary męskości i kierują je przeciwko swojej rodzinie. Atakują tych, którzy potrzebują ochrony, bo są bezbronni lub w jakimś sensie narażeni. Wykorzystują słabość innych, aby się nad nimi znęcać.
Wyobraź sobie, że masz małego syna i nagle zauważasz, że zaczyna on pastwić się nad młodszą siostrą. W takiej sytuacji powinieneś wziąć go na bok i powiedzieć: „Słuchaj, twojej siostrze prędzej czy później będą zagrażały smoki, a ty powinieneś z nimi walczyć niczym święty Jerzy. A co teraz robisz? Sam zachowujesz się jak smok”.
Ogólnie rzecz biorąc, jeśli dziecko czerpie przyjemność z okrucieństwa (np. wyrywa skrzydła muchom, nabija żaby na patyki, rozrywa lalki czy inne zabawki na kawałki), jest to ogromny sygnał ostrzegawczy.
Co prawda takie zachowanie zazwyczaj bierze się od rodziców, którzy uczą dzieci zła, ale tak czy inaczej należy je korygować. Chłopcy powinni od małego uczyć się, że destrukcja nie jest odpowiednim sposobem na wykorzystanie ich siły.
Męskość fałszywie określana mianem “toksycznej”
Wszyscy wiemy, że termin “toksyczna męskość” jest w dzisiejszych czasach nadużywany — i to skrajnie. Najbardziej szalone feministki wyrażają nawet pogląd, że każda męskość jest toksyczna.
Jednak poza szaleńcami istnieje również całkiem duża grupa ludzi o wiele bardziej stonowanych, a mimo to także próbujących oczerniać dobre przejawy męskości.
Rodzi się więc pytanie: jaka męskość jest dobra, ale nazywa się ją toksyczną?
Zanim przejdziemy do odpowiedzi, należałoby przypomnieć, czym męskość w ogóle jest. Jak już wspomniałem w innym tekście, męskość polega na ofiarnym przyjęciu odpowiedzialności. Tak brzmiałaby najbardziej podstawowa definicja, która nie zagłębia się w szczegóły.
Jednak problem polega na tym, że mężczyzna może przyjąć odpowiedzialność tylko wtedy, gdy jest głową rodziny. Ma autorytet. Ma władzę i nie waha się jej używać, aby przewodzić swoim bliskim.
Tutaj pojawia się największy zgrzyt, jeśli chodzi o konfrontację idei męskości ze światopoglądem współczesnych ludzi.
Feministyczna kultura próbuje nam bowiem wmawiać, że już sam pomysł męskiej władzy jest toksyczny. W końcu to patriarchat, który awansował do rangi wroga nr 1 wszystkich “oświeconych inaczej” kobiet.
Tak oto dotarliśmy do tematu o wiele ciekawszego, bo starannie ukrywanego. Chodzi oczywiście o toksyczną kobiecość.
Czym jest toksyczna kobiecość?
Toksyczna kobiecość jest opisywana na wiele sposobów, ale zazwyczaj termin ten odnosi się do kobiecych manipulacji i czerpania korzyści z roli “słabszej płci” (np. poprzez granie ofiary). Jak czytamy w jednym z artykułów:
„Toksyczna kobiecość to schemat wychowania kobiet jako płci specjalnej troski, uprzywilejowanej, ważniejszej i świętszej od mężczyzn. Skutkuje to stworzeniem syndromu wiecznego dziecka, które ma mniej obowiązków, niż mężczyźni, a jednocześnie ma dużo władzy. W skład toksycznej kobiecości wchodzi mentalność ofiary promowana przez feminizm, który upatruje problemów głównie, lub tylko w mężczyznach.” (2)
Wszystko to być może, ale ja wolę udać się do samego sedna problemu. Źródła, z którego toksyczna kobiecość wyrasta.
Aby to zrobić, zastanówmy się przez chwilę, jak przeciętna kobieta reaguje na wspomnienie o męskiej głowie rodziny.
Od razu zaczynają się skargi, że jak to tak? On jest głową, przejął całą odpowiedzialność i o wszystkim decyduje? Przecież ona też jest człowiekiem z własnymi marzeniami, nadziejami i aspiracjami. Czy z racji tego nie powinna mieć równego głosu? A co to w ogóle znaczy, że on jest głową?
Właśnie tak brzmi toksyczna kobiecość.
Zaczyna się ona dokładnie w tym miejscu. W buncie przeciwko sposobowi, w jaki Bóg stworzył świat.
A jak go stworzył? Z mężem w roli głowy rodziny i żoną w roli ciała rodziny.
Dlatego oznaką kobiecości zgodnej z Boskim planem stworzenia jest szacunek wobec męża i duch uległości — cechy wielokrotnie wychwalane w Biblii. Powiem więcej. Jeśli mielibyśmy wyszukać w Nowym Testamencie jedną rzecz, co do której możemy być w 100% pewni, jest nią stwierdzenie, że mężowie są głowami, a żony powinny być im posłuszne.
Jeżeli ktoś tego nie widzi, widocznie chce być ślepy.
Oczywiście jest pełno stulejarzy, którzy próbują tłumaczyć, że greckie słowo „kefale” (oznaczające “głowę”) może także oznaczać “źródło rzeki” i niekoniecznie odnosi się do autorytetu. Jednak są to tylko gry słowne wymierzone w rozmycie oczywistej prawdy.
To wynik zazdrości, którą osoba na podporządkowanej pozycji czuje do osoby na pozycji autorytatywnej. Zawiść sprawia, że taki osobnik chce wspomnianą pozycję przejąć, zrównać się z nią lub (w ostateczności) zniszczyć.
Właśnie to ma miejsce w Księdze Rodzaju, gdzie Bóg mówi do Ewy: „Będziesz pożądała swojego męża, a on będzie ci panował”. Jego słowa odnoszą się do wiecznego napięcia między płciami.
Dowodzi tego fakt, że jedynym innym przypadkiem, w którym pojawia się taki konstrukt słowny, jest 4 rozdział Księgi Rodzaju. Kain otrzymuje w nim ostrzeżenie, że grzech czai się u drzwi i pożąda go.
Pożądanie nie ma tutaj znaczenia seksualnego. Odnosi się raczej do chęci zdominowania lub przejęcia danej roli.
Właśnie dlatego kobiety mają skłonność do kwestionowania autorytetu swojego męża. Gdy ulegają tej pokusie, ich kobiecość staje się toksyczna i prędzej czy później prowadzi do walki z samą męskością.
Bo czy istnieje lepszy sposób na “zrównanie się” z mężczyznami, niż wmawianie im, że powinni zachowywać się bardziej jak kobiety?
Podsumowanie
Zakończę tekst przewrotnym stwierdzeniem, że jeśli chodzi o treść Biblii, często wierniej oddają ją komentatorzy liberalni, niewierzący i feministyczni.
Dlaczego? Ponieważ jakiś zniewieściały kapłan będzie próbował tłumaczyć, że nie powinniśmy traktować dosłownie tego, co sami przeczytaliśmy. Z kolei feministka będzie bardziej szczera i powie wprost: „Biblia jest patriarchalna”.
Tak, dokładnie. Biblia jest patriarchalna i nie ma w tym nic złego.
Patriarchat jest jedynym konstruktem społecznym, który działa. Zapewnia bezpieczeństwo kobietom i dzieciom. Zobowiązuje mężczyzn do brania odpowiedzialności i wyposaża ich w narzędzia (władzę), dzięki którym mogą swoją powinność wykonywać.
Nad wszystkim czuwa chrześcijański kodeks moralny, który pozwala rodzinom rozkwitać, zamiast je niszczyć.
Właśnie dlatego święty Paweł mówi jasno: żony, bądźcie posłuszne swoim mężom we wszystkim. Z kolei wy, mężowie, obchodźcie się ze swoimi żonami łagodnie.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
👍
Jeden z lepszych tekstow na blogu. Taki jakiego sie spodziewalam. Dzieki. aga
Miło mi 😉
Tekst bezprecedensowy, ruszający. Co do cytowanego tutaj św. Pawła, cieszy mnie, że nie wyciąłeś tego cytatu z kontekstu. Wszak mężczyzna przewodzi w związku, jednak kobieta musi czuć się na tyle bezpiecznie, żeby w tym przewodnictwie mu zaufać. To tak z perspektywy kobiecej. Lubię twoje wpisy, skłaniają do myślenia, mimo, że nie ze wszystkim się zgadzam w 100%.
Cieszę się, że tekst się podobał.
Tak, w idealnej sytuacji małżeństwo powinno odzwierciedlać relację między Chrystusem (mężem) a jego Kościołem (żoną i dziećmi). Kościół jest posłuszny swojemu zbawicielowi. A Zbawiciel, jak sama nazwa wskazuje, Zbawia 😉 (czyli chroni, ocala, strzeże, etc.)