Pisząc poprzedni tekst przyszła mi do głowy myśl, że nasze współczesne, społeczno-kulturowe wychwalanie kobiety i kobiecości ponad wszystko jest w istocie cofnięciem się w rozwoju. Ludzkość zaczynała od wychwalania natury, „matki, która nas karmi”, a słabi mężczyźni bili pokłony przed jej podobiznami i w oczywisty sposób bali się kobiet ze swojego plemienia, nie rozumiejąc ich natury i „mocy stwarzania życia”, jaką posiadają.
Wiele setek – jeśli nie tysięcy – lat zajęło ludzkości wprowadzenie do boskiego panteonu męskich postaci. Tyle samo czasu mężczyźni walczyli o to, by uwolnić się od władzy, jaką miały nad nimi kobiety. Podczas tej drogi stopniowo przechodziliśmy od boga-matki, przez bóstwa mieszane, do boga-ojca, którego dobrze dzisiaj znamy. Jednocześnie mogliśmy obserwować, jak słabi mężczyźni, podporządkowani swoim kobietom, stopniowo zyskują autonomię, wiarę we własne siły i w końcu stają się mężczyznami silnymi – przywódcami, wynalazcami, twórcami praw i porządku społecznego. Stają się głowami społeczeństw, swoich rodzin – stają się tymi mężczyznami, do bycia którymi zostali stworzeni.
Tylko po to, by dziś zaprzepaścić swoją kilku tysiącletnią tradycję przez kłamstwa ruchów feministycznych i strach przed tym, że zostaną nazwani mizoginami i seksistami. Jest też druga grupa mężczyzn, którzy otwarcie nienawidzą kobiet (chociaż mogą się do tego nie przyznawać), ale są oni tylko lustrzanym odbiciem tego samego problemu.
Strach i nienawiść jedno mają źródło.
Rodzinny mikrokosmos
Proces, który krótko opisałem we wstępie, przekłada się w stu procentach na mikrospołeczność, jaką jest rodzina. Przychodzimy na świat i przez pierwsze lata życia mama jest naszym jedynym bogiem i całym kontaktem, który utrzymujemy z otoczeniem. Trwa to nieustannie do – mniej więcej – czwartego, piątego, szóstego roku życia, po którym to nasze zainteresowanie matką zaczyna spadać, a na horyzoncie pojawia się tajemnicza postać, którą jest ojciec. Ten sam ojciec, który powinien zadbać, żebyśmy wyrośli na nieskrzywione psychicznie, autonomiczne jednostki, mogące po wyjściu z domu zacząć samodzielne życie.
Matka oczywiście uczestniczy w tym procesie – dba o dzieci pod nieobecność męża, a gdy pojawią się problemy – mówi mu o wszystkim, żeby mógł się tym zająć. Możemy pomyśleć o tym w ten sposób, że mężczyzna w domu jest prezydentem, a kobieta wiceprezydentem. Inny model rodziny po prostu nie działa (albo działa ułomnie), co potwierdzają liczne przypadki anegdotyczne i jeszcze liczniejsze badania.
To, co dzieje się w rodzinie, przekłada się na to, co dzieje się w społeczeństwie.
Bo jeśli role się odwrócą, albo mężczyzna-ojciec znika lub schodzi na dalszy plan, to na pierwszym miejscu cierpią dzieci. Rozpisywałem się na ten temat poprzednio, więc teraz tylko przypomnę, że młody człowiek szybko przestaje szanować zdanie matki, nie słucha jej i zaczyna robić na złość tylko po to, żeby pokazać, że chce się od niej uwolnić. Kobieta bardzo często traci w tych sytuacjach cierpliwość i staje się agresywna wobec dzieci, a te stopniowo uczą się tej agresji od niej. Dlatego w domu powinien być ojciec, którego autorytet, opanowanie i spokój pozwolą naprowadzić dzieci na właściwy tor bez zbędnych emocji.
Problem pojawia się wtedy, jeśli mąż jest tak samo niestabilny, jak żona – to tak, jakby dwie kobiety próbowały zapanować nad dziećmi. Z tym, że mężczyzna sam sobie robi krzywdę, jeśli jest niecierpliwy i nerwowy – dzieci szybko zaczną się go bać, co tylko zwiększy dystans między nimi.
Słabi mężczyźni w domu, słabi mężczyźni w świecie
To z domu wynosimy wszystkie traumy, uprzedzenia i przekonania, które później są przez społeczeństwo wzmacniane lub osłabiane. To rodzice w przeważającym stopniu są autorami naszego charakteru i zachowania. Dlatego nieoderwanie się od matki i brak dobrej figury ojca jest tak dewastujące dla chłopca, ale też dla dziewczynki.
Chłopiec staje się zakamuflowaną kobietą – w znaczeniu takim, że nie zna męskiej natury – jest wrażliwy, ma problemy z panowaniem nad sobą, emocje biorą nad nim górę, etc. Dziewczynka natomiast upodabnia się do matki w takim stopniu, że zachowanie jednej i drugiej trudno odróżnić (no, chyba że mówimy o stopniu zaawansowania – dziewczynka bardzo często potęguje to, czego nauczyła ją mama).
Ale w tym miejscu należy wyznaczyć grubą krechę i przejść dalej. Bowiem możemy winić rodziców za nasze skrzywienia (i prawdopodobnie będziemy mieli rację), kiedy jesteśmy jeszcze młodzi i pozostajemy pod ich opieką. Kiedy jednak osiągamy pełnoletność, cały obowiązek naprawienia tych szkód przechodzi na nasze barki. Człowiek dorosły, który wciąż wini rodziców, czy kogokolwiek innego, za swoje krzywdy, zachowuje się jak rozwydrzona, obrażona, kilkuletnia dziewczynka i powinien w końcu prawdziwie dorosnąć.
Powinien wybaczyć rodzicom, by móc rozpocząć własne życie. Większość ludzi nigdy tego nie robi i pozostaje ze swoimi rodzicami w miłosno-nienawistnej relacji, która jest uzależniająca. Trudno ich winić, kiedy nikt nie dał im przykładu, że można inaczej. Słabi mężczyźni nigdy nie wychowają silnych potomków, a swoje córki już na początku życia (w czym matka bardzo chętnie pomoże) nastawią negatywnie wobec mężczyzn.
Córki i synowie słabych mężczyzn wchodzą w świat z wieloma problemami, które ich otoczenie na pewno wykorzysta.
Dzieci z całym tym bagażem wchodzą w świat jako dorośli ludzie, a świat bardzo chętnie wykorzysta ich ułomności, jeśli nie zostaną przez nich przezwyciężone. Jaki jest efekt? Słabi mężczyźni, przywiązani do matki i oderwani od ojca, wchodzą w dorosłe życie z przekonaniem, że powinni „służyć” kobietom, a one w zamian darować im miłość. Niektórzy hodują w sobie tak wielką, skrywaną nienawiść, która zaczęła się od matki, a później przeniosła na inne kobiety, że próbują je za wszelką cenę wykorzystać, poniżyć, są jak pasożyty żerujące na wyimaginowanej „wielkiej matce”.
Kobiety natomiast wychodzą z domu z przeświadczeniem, że mężczyźni są słabi, bo tata był słaby, że mogą, a nawet powinny ich wykorzystywać i że pod żadnym pozorem nie należy dać się facetowi podporządkować. Wszystko to robią świadomie, ale pod skórą wciąż czują pociąg do mężczyzny, który wygląda na takiego, co to może być zarówno sterem, jak i okrętem. Czym to jest, jeśli nie tęsknotą za ojcowską miłością i opieką? (I jeszcze jednym potwierdzeniem, że człowiek czuje pociąg do tego, czego nienawidzi.) A należy pamiętać, że im kobieta bardziej nienawidzi i żre się z matką, tym bardziej staje się do niej podobna.
Wszystko, o czym tu piszę, zaczyna się w domu. Dlatego najłatwiejszym sposobem na zniszczenie społeczeństwa jest zdemoralizowanie i wyszydzenie rodziny. Spójrzmy, że już niemal pozbyliśmy się silnych ojców – wystarczy zaobserwować, jaki otrzymaliśmy dzięki temu efekt.
Społeczeństwo słabych mężczyzn i "silnych kobiet"
Powrót do wielbienia wielkiej bogini-kobiety, który opisywałem na początku, zaczyna się właśnie w domach. Dorosłym chłopcom wiszą spragnione jęzory, kiedy widzą gdzieś piękną kobietę, bo chcieliby wykorzystać ją w każdy możliwy sposób, ale z drugiej strony boją się jej i czują nienawiść, albo naiwnie liczą na to, że to ona się nimi zaopiekuje. Podświadomie czynią z niej boginię i gotowi są ją tak traktować, jeśli otrzymają w zamian choćby ochłap seksu. A to błąd, bo kobieta boginią nie jest i nie powinna być za takową uważana.
W szerszej skali możemy zaobserwować, że ci sami słabi mężczyźni boją się konfrontacji z kobietami, mają wielkie trudności z wytknięciem im choćby najmniejszego błędu i wolą kłaść po sobie uszy, niż bronić własnej godności. Bardzo często widuje się w związkach i małżeństwach, że mężczyzna zaczyna być niczym syn dla swojej partnerki, a nie chłopak/narzeczony/mąż. W skrajnych przypadkach jest nawet tak, że dorosły chłop, zanim cokolwiek zrobi, musi zapytać kobietę o zgodę! Wielu nawet nie ma własnego zdania – ich zdanie, to zdanie żony. Aż dziw bierze, że im nie wstyd, gdy dzieci to obserwują.
Kiedy mężczyźni boją się choćby odezwać, kobiety owijają ich sobie wokół palca.
A kobiety? Nasze „silne kobiety”? Co z nimi?
A bawią się w mężczyzn – przynajmniej w to, co im się wydaje męskie. Imprezują, szukają „przygód seksualnych”, starają się być władcze, dominujące, odważne, światowe, silne, samowystarczalne, etc. Niektóre większość życia poświęcają na robienie kariery, zdobywanie sławy i udowadnianie wszystkim wokół, że są lepsze od tych „żałosnych facetów”. Ten ich „męski rausz”, feministyczne kłamstwo mówiące o tym, że kobieta powinna pragnąć siły, sławy i samospełnienia (w sensie kariery), bardzo często kończy się w okolicach trzydziestki. Większość właśnie wtedy powoli zaczyna rozumieć, że jednak coś im odebrano. I to coś ważnego – możliwość bycia kobietą. (Te, które sobie to uświadamiają, są jeszcze w szczęśliwej pozycji. Są takie, które jadą na tym rauszu tak długo, że w końcu trafiają na kozetkę psychiatry.)
Na tym zakończę, a w kolejnej części (tak, okazuje się, że będzie jeszcze jedna) przyjrzymy się nieco bliżej dynamice, jaka zachodzi między współczesnymi mężczyznami oraz kobietami. Tam też finalnie zakończymy temat.
Przeczytać poprzedni tekst z tej serii.
Przeczytaj kolejny tekst z tej serii
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach. A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Obraz Ryan McGuire z Pixabay