Kontynuuję tradycję sprzed roku i przed świętami poświęcam artykuł tematowi bliskiemu chrześcijaństwu. Ale bez obaw, wciąż pozostaniemy w obrębie kwestii związanych z męskością, kobiecością i związkami. Wbrew pozorom ateizm ma z nimi wiele wspólnego.
Bo dlaczego wychowane w tradycyjnych, katolickich domach dzieci wyrastają na ateistów? To pytanie od lat nurtuje księży, wierzących i ogólnie cały chrześcijański świat.
A ja mam na nie odpowiedź.
Jaką?
O tym przeczytasz w artykule. Dlatego bez przeciągłych wstępów zabierzmy się do naszych okołoświątecznych rozważań.
Urodzeni w grzechu — znaczenie
Większość z nas wychowała się w katolickich rodzinach i słyszeliśmy to wyrażenie dziesiątki razy. Oczywiście Kościół Katolicki ma swoje wytłumaczenie narodzin w grzechu, które bezpośrednio łączy się z grzechem pierworodnym. Ponoć wszyscy jesteśmy nim skażeni.
Mam problem z tą teorią. Jeden, ale poważny. Bo jeśli już w momencie narodzin jesteśmy skażeni grzechem, dziecko nie może być istotą niewinną, prawda?
Logiczne wnioskowanie.
Mimo to Jezus mówił: bądźcie jak dzieci. Chyba nie chciał, żebyśmy byli grzeszni?
Dlatego proponuję inne, bardziej logiczne rozumienie narodzin w grzechu. Mianowicie: nie rodzimy się skażeni grzechem, tylko otoczeni grzechem. Rozumiem przez to tyle, że przychodzimy na świat w popieprzonych rodzinach.
To nasi rodzicie — nawet jeśli są „wierzącymi chrześcijanami” — odwracają nas od Boga. Jak? Już tłumaczę.
Wyobraź sobie sytuację (dosyć pospolitą) w katolickim domu. Dorastasz, cieszysz się światem, żyjesz tu i teraz nie przejmując się, co będzie. Jednak w pewnym momencie mama stroi cię w najlepsze ciuchy i oświadcza, że idziecie do kościoła, bo — jak to mówią starzy katolicy — bez Boga ani do proga.
Z rzadka zdarzy się ojciec, który tak robi, ale to zwykle matka zmusza do chodzenia na msze. Ojciec lepiej zdają sobie sprawę, jak ten kościół wygląda i bez przekonania mówią żonom: daj spokój temu dziecku, jak nie chce iść.
Ale wiadomo — „mama wie lepiej”.
Rodzice mają ogromny wpływ na to, jak dziecko postrzega Boga.
Ubierasz się więc i idziesz do tej wielkiej świątyni, mimo że nie masz pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. W środku nudzisz się przez godzinę, ale przynajmniej mama jest zadowolona. Po mszy tłumaczy ci, że Bóg w życiu jest ważny; z Bogiem łatwiej się żyje; Bóg jest miłością.
Słuchasz tych niezrozumiałych informacji obojętnie. Jedynym, na czym ci zależy, jest powrót do domu. Do zabawy.
W końcu wracasz, a tu — ni stąd, ni zowąd — matka zaczyna wydzierać się na ojca. Może zaraz po przyjściu z kościoła, może po paru dniach, ale jednak. Patrzysz na nią i przypominasz sobie słowa: Bóg jest miłością; z Bogiem łatwiej się żyje. Jak to, skoro zachowanie twojej „wierzącej” matki mówi zupełnie co innego?
Kilka podobnych wyskoków wystarczy, żeby to całe chrześcijaństwo wydało ci się zupełną hipokryzją. Patrzysz na wściekłych, kłócących się rodziców i myślisz: jeśli tak wygląda wiara w Boga i życie z nim, to ja dziękuję.
Opisana sytuacja i tak jest stosunkowo niegroźna. Jeśli rodzice robią dziecku krzywdę, jeszcze skuteczniej odwrócą je od Boga. Tak rodzi się ateizm.
Dlatego jeśli ktoś jest ateistą, prawdopodobnie miał żałosnych rodziców.
Czyny, nie słowa
Fałszywi pasterze dużo skuteczniej odwracają od wiary, niż jej otwarci przeciwnicy. Tyczy się to również księży, ale zanim którykolwiek z nich zaświta w naszym umyśle jako „przywódca religijny”, naszymi pasterzami są rodzice.
Nasza wiara wynika z ich wiary, nasze postępowanie z ich postępowania.
Oczywiście w dorosłym wieku mamy możliwość (a nawet obowiązek) poradzić sobie ze schedą i traumami, jakie pozostawili po sobie rodzice. Jednak wcześniej, jako dzieci i nastolatkowie, jesteśmy na ich łasce.
I tylko od rodziców zależy, na jakich ludzi wyrośniemy. Czy naszymi krokami będzie kierował ateizm i nihilizm, czy wiara w Boga.
Wiara i niewiara objawia się w czynach. Jak mówi przysłowie: czyny są głośniejsze, niż słowa.
Dlatego dobrzy rodzice nigdy nie wychowają złych dzieci. Młody człowiek uczy się przez obserwację i bardzo szybko wychwytuje hipokryzję. Jeśli np. rodzic powtarza w kółko, że kłamstwo jest „be”, a potem jakby nigdy nic okłamuje małżonka lub kogoś innego, dziecko nie pójdzie za słowem, tylko za czynem.
Tak samo jest z wiarą.
Rodzic, który świeci przykładem, nie musi dawać potomkom żadnych słownych lekcji. Nie ma potrzeby, żeby ciągał je do kościoła czy na lekcje religii. Wiara objawia się w jego czynach, więc dzieci instynktownie podążają za tym przykładem.
Jednak to rzadkość w dzisiejszych rodzinach.
Ateizm rodzi się z hipokryzji.
Rodzimy się w grzechu, znaczy rodzimy się pod opieką upadłych rodziców. Trzymamy się dziecięcej niewinności tak długo, jak potrafimy, ale w tak młodym wieku nie jesteśmy w stanie obronić się przed złem. To rodzice powinni być naszą tarczą.
Niestety dużo częściej są naszą trucizną.
I nie chodzi tu o aspekt materialny. Większość rodziców wywiązuje się z tego obowiązku, tzn. dzieci są zadbane i nie głodują. To strona psychologiczna (duchowa) szwankuje w większości rodzin.
Dzieci nie potrzebują żadnych wyszukanych zabawek i rozrywek, jeśli mają miłość rodziców. Dopiero kiedy tej miłości brakuje, zwracają się w stronę materialnych przyjemności, którymi próbują poprawić sobie humor. Niestety żadna zabawka, nieważne jak droga by nie była, nie wypełni pustki po utraconej niewinności.
Co rozumiem przez utratę niewinności? Moment, w którym dziecko — zamiast kierować się miłością — zaczyna uczyć się nienawiści. To chwila, w której traci więź z Bogiem.
Wielu ludzi nie chce spojrzeć prawdzie w oczy, ale nauczycielami nienawiści w lwiej części przypadków są matki, nie ojcowie. Pisałem o tym w artykule Kobieca destrukcyjność, czyli najlepiej chroniona tajemnica świata i w wielu innych miejscach.
Ateizm, czyli brak ojca
Na koniec moich dzisiejszych (całkiem filozoficznych) rozważań poruszę jeszcze jedną kwestię związaną z wiarą. Mianowicie: nie da się wierzyć w Boga, nienawidząc lub mając żal do swojego ziemskiego ojca.
Nie na daremno używamy stwierdzenia Bóg-Ojciec. On jest ojcem ludzkości. Tak samo jak mąż jest ojcem rodziny.
Mężczyzna reprezentuje Boga w rodzinie, jest synem bożym. Może być żałosnym i słabym przykładem syna bożego, ale wciąż nim jest. A jedyna droga do Boga wiedzie przez jego synów. Dlatego nawet jeśli twój ojciec był złym człowiekiem, nienawidząc go robisz krzywdę nie jemu, ale sobie.
Gniew wobec syna bożego zrywa twoją więź z Bogiem.
Jeśli przejrzysz historie ludzi, którzy wsławili się ateizmem lub otwartą nienawiścią do wiary, zobaczysz, że większość z nich nie miała zdrowych relacji z tatą. Ba! Większość zdemoralizowanych ludzi nie ma zdrowych relacji z tatą.
To niesamowite, ale taka jest prawda.
Dlatego najlepszym prezentem, jaki może sobie zafundować człowiek, jest miłość do ojca. Tak samo w drugą stronę. Najlepszym prezentem, jaki może dziecku ofiarować ojciec, jest miłość.
Tym melancholijnym, ale jednak optymistycznym akcentem kończę coroczne rozważania nad chrześcijaństwem. Jednocześnie życzę ci wesołych i zdrowych świąt, pomimo szaleństwa, które aktualnie obserwujemy na świecie.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Photo by RODNAE Productions from Pexels
Dowiedz się więcej:
Kiedyś dziwiłem się, jak w mojej wspólnocie chrześcijańskiej jedna osoba powiedziała mi, że ma problem z tym że Bóg jest ojcem. Nie rozumiała tego, jak się później okazało właśnie przez skomplikowaną sytuację rodzinną. Ona nie mogła połączyć słowa ojciec z czymś dobrym. A Bóg ojciec jest dobrym ojcem. Dla niektórych zwłaszcza tych porzuconych są to niezrozumiałe słowa.
Dobrze, że to piszesz.
Masz rację, nie da się wierzyć w Boga i nienawidzić lub mieć żal do swojego ziemskiego ojca.
Dodam tylko, że większość dzieci nienawidzi ojca nienawiścią matki. Patrzą na swojego tatę oczami matki, a nie własnymi i wierzą we wszystko, co mama powie.
Problem polega na tym, że kobiety kłamią. Szczególnie wtedy, gdy nie cierpią mężczyzny.
Masz po prostu gwóźdź w mózgu. Aż parsknalem śmiechem po przeczytaniu tego wywodu.
Naprawdę zabawne jest przyjmowanie istnienia boga jako pewnika. A co powiesz miliardowi Chińczyków, nie wierzycie w boga bo mieliście źle relacje z ojcem?