„Jestem alkoholikiem.”
„Jestem narkomanem.”
„Jestem nieudacznikiem.”
Ile razy słyszałeś kogoś, kto mówi o sobie w ten sposób? Może sam zaliczasz się do ludzi, którzy tak robią, czyli czerpią tożsamość ze swoich czynów. I wcale nie chodzi tylko o zachowania negatywne.
Wielu nas identyfikuje się ze swoim zawodem, np.:
„Jestem prawnikiem.”
„Jestem lekarzem.”
„Jestem profesorem.”
Mimo że na pozór oba zestawy przykładów pochodzą z zupełnie innych biegunów, są sobie bliższe, niż ci się wydaje. Dlaczego? Bo przywiązują twoją tożsamość (twoje „Ja”) do zewnętrznej rzeczy.
Ta rzecz prędzej czy później cię zniszczy.
Dlatego dzisiaj przyjrzymy się niebezpieczeństwom, które wynikają z identyfikacji z tym, co robimy.
Identyfikacja negatywna
Pod pojęciem”identyfikacja negatywna” rozumiem utożsamianie się z czymś, co ogólnie uznajemy za złe, słabe, niezdrowe, etc.
Idealnym przykładem jest tutaj alkoholizm.
Wyobraźmy sobie na moment człowieka, który ma problem z alkoholem. Ma świadomość, że za dużo pije. Czy w takim razie powinien sam siebie określać mianem alkoholika?
Nie.
Dlaczego? Bo wtedy przyjmuje nałóg jako część swojej osoby. On JEST alkoholikiem, czyli alkohol JEST częścią niego.
Wiem, że na odwyku przyznanie się do bycia alkoholikiem jest „pierwszym krokiem do trzeźwości”, ale to błąd. W zupełności wystarczy, gdy taka osoba przyzna się przed sobą, że ma problem. Jednak ten problem nie jest częścią jej tożsamości.
Pomyśl o tym w ten sposób: jak ktoś może pozbyć się nałogu alkoholowego, jeśli uznaje go za część siebie?
Wtedy usunięcie z życia alkoholu w praktyce oznacza amputację części swojej tożsamości. To o wiele cięższe, niż zaprzestanie picia.
Kiedy ktoś mówi „jestem alkoholikiem”, staje się jednością ze swoim nałogiem. W takiej sytuacji zabicie nałogu oznacza zabicie siebie. A przecież nikt nie chce popełnić samobójstwa, prawda?
Później powstają tak durne twierdzenia, że alkoholikiem jest się do końca życia.
Zastanówmy się nad tym logicznie.
Ktoś chce mi wmówić, że z powodu nałogu, który towarzyszył danemu człowiekowi np. 20 lat temu, wypicie lampki wina może być katastrofalne w skutkach po tak długiej abstynencji? Czyli w takim razie ten człowiek nie wyleczył się z nałogu, tylko go wyparł.
Alkoholizm, narkomania czy inne podobne zachowania nigdy nie są głównym problemem. To tylko miejsca, do których ludzie uciekają przed prawdziwymi problemami. Za pomocą używek próbują się pocieszyć. Szukają spokoju, którego nigdy nie mieli.
A nie mają go, bo tkwi w nich nienawiść/gniew. Tylko oczyszczenie serca/duszy sprawi, że się uwolnią, a nałogi same odpadną — nawet bez szczególnych starań ze strony uzależnionego.
Wtedy żadna lampka wina nie wpędzi danej osoby z powrotem w alkoholizm, bo w jej wnętrzu nie będzie już demonów, które ją do tego zachęcały.
Ale wracając do tematu.
Nałóg nie jest tobą, a ty nie jesteś nałogiem. Dlatego nie powołuj do życia fałszywej tożsamości alkoholika. Nie identyfikuj się z tym, co robisz. Wystarczy, że zauważysz problem, przyznasz się do niego sam przed sobą i poszukasz jego źródła.
I nie chodzi tu tylko o alkoholizm.
Jeżeli coś ci parę razy nie wyjdzie, nie oznacza to, że jesteś nieudacznikiem.
Jeśli towarzyszy ci złe samopoczucie, nie oznacza to, że masz depresję. Zresztą nawet w przypadku depresji nie przyjmuj jej jako części tożsamości. Nie myśl o sobie jak o człowieku z depresją.
Jeśli wolisz przebywać sam, nie przyklejaj sobie łatki introwertyka. Może teraz wolisz samotność, ale nie oznacza to, że za rok lub dwa lata będzie tak samo. Z powodu utożsamiania się z introwertycznością będziesz podświadomie przyjmował takie a nie inne schematy zachowań.
Pamiętaj: na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony.
Dlatego nie używaj słów, które cię potępiają.
Identyfikacja pozytywna
Skoro zarysowaliśmy już niebezpieczeństwo, z którym wiąże się identyfikacja negatywna, przejdźmy teraz do pozytywnej. Chodzi o utożsamianie się z ze sprawami, które kojarzą się nam dobrze, czyli np. z tytułem naukowym czy zawodem.
Wracając do przykładów z początku artykułu, identyfikacją pozytywną jest stwierdzenie: „Jestem prawnikiem.”
I teraz ktoś może zapytać: co w tym złego?
Na pozór nic. Przecież utożsamianie się z własną pracą nie jest jakimś wielkim problemem, prawda?
Jak zaraz się przekonasz — nie do końca.
Ucieknijmy się jeszcze raz do wyobraźni i weźmy jako przykład człowieka, który całe życie chciał być prawnikiem. Powiedzmy, że udało mu się skończyć studia w tym kierunku i w końcu nawet zdobył wymarzony zawód.
Jest prawnikiem i jest szczęśliwy. Zawsze chciał nim być, utożsamia się z zawodem i czerpie z niego poczucie wartości.
Do tej pory wszystko gra.
Jednak nagle okazuje się, że z jakiegoś powodu traci licencję prawniczą. Powiedzmy, że popełnił przestępstwo (nawet nie z własnej winy) i nie może już pracować. Co to dla niego oznacza, skoro identyfikował się z zawodem?
Tracąc pracę, stracił tożsamość.
Ten jeden moment wystarczył, żeby zmieść go z planszy. Naprawdę. Utrata czegoś, z czym człowiek się utożsamia, odczuwana jest niemal jak utrata życia.
Dlatego nasz wyobrażony osobnik skończyłby na jeden z trzech sposobów:
upadły na samo dno, bo nie potrafiłby pozbierać się po takim ciosie;
nawet jeśliby się pozbierał, do końca życia byłby nieszczęśliwy;
popełniłby samobójstwo, bo stwierdziłby, że dalsza egzystencja nie ma sensu.
To jest właśnie problem identyfikacji z zewnętrznymi rzeczami. Kiedy je tracimy, czujemy, jakbyśmy tracili siebie.
A teraz pomyślmy, co by się stało, gdyby nasz prawnik nie utożsamiał się z zawodem. Gdyby traktował go jako coś, co wykonuje zarobkowo, ale nie jest częścią jego istoty.
Jak myślisz, co by się stało?
Odpowiedź jest prosta: nic. Może byłby przez chwilę niezadowolony, że stracił pracę, ale ten cios nie zwaliłby go z nóg. Po prostu poszukałby innego zajęcia i żył dalej.
Gdy dany zawód traktujesz jako część siebie, jego utrata nie tylko cię zniszczy, ale również będziesz ślepy na inne możliwości — nawet gdyby pojawiły się tuż przed twoim nosem.
To samo tyczy się utożsamiania z innymi materialnymi sprawami, takimi jak:
bogactwo,
pozycja społeczna,
władza,
etc.
Nawet identyfikowanie się z innymi ludźmi rodzi podobny problem. Jednak temu przyjrzymy się osobno.
Identyfikacja z ludźmi
Ile razy zdarzyło ci się, że po rozstaniu z dziewczyną (lub utracie kumpla) nie potrafiłeś dojść do siebie? Każdy z nas doświadczył tego chociaż raz.
Tutaj zasada jest prosta:
Jeśli utrata bliskiej osoby poważnie odbija się na twoim życiu, oznacza to, że ten człowiek był dla ciebie zbyt ważny.
Teraz ktoś mógłby zapytać: ale jak to, rodzina nie ma być dla mnie ważna?
Nie na tyle, żeby utrata bliskiej osoby wpędziła cię w taką depresję, że jesteś o krok od wejścia do trumny.
Nigdy nie powinieneś czerpać poczucia tożsamości czy wartości z innego człowieka, bo gdy go zabraknie, co ci zostanie? Nic. Odejście tej osoby oznacza twoją psychologiczną śmierć, bo tracisz tożsamość.
Jest wielu mężczyzn, którzy dowartościowują się tym, że mają dziewczynę. Inny przykład: często kobiety czerpią swoją tożsamość z dzieci. Albo jeszcze inny: tożsamość z grona znajomych, do którego należysz.
Dzisiaj jest coraz mniej ludzi, którzy są w stanie istnieć samodzielnie.
Zawsze potrzebują jakiejś grupy — jakiegoś plemienia, z którego będą czerpali tożsamość. Sami czują się słabi i nieistotni.
Jednak jeśli ty chcesz być silnym mężczyzną (czy w ogóle człowiekiem), musisz być indywidualną jednostką. Ba! Jeśli chcesz mieć własne poglądy, nie obejdzie się bez indywidualizmu.
Nie pojawiliśmy się na tym świecie jako klony, które mają powtarzać jak papugi to, co ktoś nam narzuci. Każdy z nas jest oryginalną istotą ludzką. Oczywiście zrobisz co chcesz, ale osobiście nie poświęcałbym tej natury tylko po to, żeby stać się częścią plemienia.
Z czym się identyfikować?
Skoro nie powinniśmy czerpać poczucia tożsamości z zewnątrz, jedyną logiczną alternatywą jest czerpanie go z wewnątrz. Czyli skąd? Co znajduje się w naszym wnętrzu?
Widzisz… tutaj nie mam innego wyjścia, jak tylko odnieść się do duchowej strony życia.
Każdy z nas ma duszę i wewnętrznego nauczyciela, który uczy nas wszystkiego, czego potrzebujemy. Tak donosi chrześcijaństwo, z którym się zgadzam.
Dlatego moja rada brzmi następująco: identyfikuj się z Nim — ze swoim duchowym ojcem.
A co, jeśli ktoś nie wierzy w Boga? — zapytałby jakiś ateista.
Cóż, wtedy zostajesz sam na placu boju.
Ale nawet wtedy warto być indywidualną jednostką, a nie kolejnym lemingiem, który podąża za stadem wprost do przepaści.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Zdjęcie wpisu autorstwa Andrea Piacquadio
Dowiedz się więcej:
Walkę z uzależnieniem można wspomóc witaminą b3(niacyna) i kudzu root.