Odnoszę wrażenie, że coraz więcej współczesnych ojców bardziej stara się być przyjaciółmi dla swoich dzieci, niż ojcami. Tendencja ta zazwyczaj przybiera na sile wraz z wiekiem potomstwa. Innymi słowy: im starsze dziecko, tym mniej ojca w ojcu.
Zapewne wiele osób zapytałyby teraz: co w tym złego, że ma się w rodzicu przyjaciela?
Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic złego. To jest właśnie problem ładnie brzmiących frazesów — wydają się mówić coś właściwego, ale jakby chwilę dłużej się nad nimi zastanowić…
…pojawiają się problemy.
Pozwól więc, że wyjaśnię ci, co jest złego w byciu przyjacielem swojego dziecka. Ktoś mądry słusznie zauważył kiedyś, że:
Dziecko może mieć w życiu wielu przyjaciół, ale ojca ma tylko jednego.
Dlatego rolą ojca nie jest bycie przyjacielem, jak niektórzy mylnie twierdzą, tylko bycie opiekunem, mentorem i kapłanem. Oznacza to, że do jego zadań należy również wytykanie błędów i pomaganie w znajdowaniu dla nich rozwiązań, a także — uwaga, uwaga — karcenie za zło.
Większość tzw. “przyjaciół” tego nie robi.
Mówiąc po psychologicznemu: ojciec buduje dla dziecka ramy rzeczywistości, w granicach których może ono czuć się w miarę swobodnie, ale gdyby próbowało poza nie wykroczyć, musi liczyć się z karą. To bardzo ważne dla rozwoju młodego człowieka.
Bez ustalonych granic dziecko nie tylko czułoby niepokój, bo wszystko wokół wydawałoby się chaosem, ale też nie potrafiłoby wyraźnie rozróżnić dobra od zła. W efekcie musiałoby w dorosłym życiu odbijać się “od ściany do ściany”, raniąc samo siebie, aby odnaleźć ramy, których nie wskazali rodzice.
W skrajnych przypadkach taki proces “samoprostowania” zajmuje nawet kilkanaście-kilkadziesiąt lat. Co gorsza, niektórzy ludzie w ogóle go nie kończą, żyjąc w chaosie do końca swoich dni.
Dlatego, dla dobra swoich dzieci, ojciec musi być ojcem. Ale żeby nim był, musi najpierw wyrzucić ze swojej głowy dwa kłamstwa, które szerzą się w naszym społeczeństwie niczym nowotwór.
"Kobieta wie lepiej"
Pierwszym kłamstwem, w które wierzy wielu mężczyzn, jest jakaś tajemna kobieca wiedza dotycząca macierzyństwa. Mnóstwo ojców uważa bowiem, że matka lepiej wie, jak wychować dziecko.
Zachodzę w głowę, skąd bierze się takie przekonanie?
Kobieta rodzi się z jakąś wewnętrzną znajomością tego, jak być dobrym rodzicem? Ma to wbudowane w system operacyjny, czy co?
Oczywiście, że nie.
Kiedy ostatnio sprawdzałem każdy — zarówno kobieta, jak i mężczyzna — w pewnym momencie zostaje rodzicem po raz pierwszy w życiu. Musi się więc uczyć w praktyce, jak to robić dobrze. No i zazwyczaj zaprzęga do pomocy własne doświadczenia rodzinne, co nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem.
Dlaczego więc, mężczyzno, żyjesz w mylnym przekonaniu, że kobieta potrafi lepiej wychować dziecko?
Czy w takim razie dzieci samotnych matek nie powinny być najlepsze na świecie? A przecież nie są. Wręcz przeciwnie — większość z nich wypada o wiele gorzej w niemal każdym obszarze działalności ludzkiej.
Jedynym, w czym matka może być lepsza od ojca, jest zaopiekowanie się niemowlakiem. Bo jej nadwrażliwa psychika została zaprogramowana po to, żeby wykrywać wszystkie anomalie zdrowotne mogące zagrażać życiu maleństwa.
Tylko jest jeden problem.
Kobieca wrażliwość to broń obosieczna. Poza plusami ma również minusy; np. takie, że kobieta o wiele chętniej zaakceptuje zło, żeby tylko nie utracić więzi z dzieckiem, o czym zaraz porozmawiamy sobie szerzej.
Dlatego rola ojca jest taka ważna. Stanowi przeciwwagę dla matczynej nadopiekuńczości.
Ba!
W pewnym momencie życia dziecka ojciec staje się nawet ważniejszy od matki.
Czasami trzeba poświęcić własne dziecko
Spokojnie, nie zamierzam tutaj pisać o składaniu krwawych ofiar. Chodzi o coś o wiele prostszego.
Mianowicie: ojciec nie powinien bać się zranić uczuć własnego dziecka, jeśli robi to w obronie tego, co słuszne i dobre. Nawet jeśli potomek miałby się na niego obrazić na śmierć i zerwać wszelkie więzi, lepiej jest być wiernym Bogu, niż wiernym dziecku.
Wyjaśnijmy to sobie na przykładzie.
Wyobraź sobie, że pewnego dnia twój syn przychodzi do ciebie i oznajmia: “jestem gejem”. Zaakceptowałbyś to, czy nie? Bo jeśli mielibyśmy wierzyć statystykom poparcia dla zboczeńców, co drugi ojciec by to zaakceptował.
Chociaż w tych sprawach zwykle jest tak, że ludzie przytakują, dopóki ich to nie dotyczy. Jednak gdy w grę wchodzi własne dziecko…
Wydaje mi się, że każdy ojciec, nawet najbardziej zlewaczały, poczułby ukłucie bólu na taką wieść od syna.
Ale wracając do meritum…
U wielu rodziców (szczególnie matek) istniałaby duża pokusa, żeby przynajmniej tolerować taki stan rzeczy, ponieważ w przeciwnym razie syn mógłby przestać się do nich odzywać, a może nawet wyszedłby z domu i nigdy nie wrócił.
Jednak każdy, kto toleruje zło we własnym domu, zaprasza do siebie jeszcze więcej zła.
Dlatego zaakceptowanie homofilii tylko po to, by zachować więź z dzieckiem, poskutkuje jeszcze gorszymi konsekwencjami. Rodzic nie tylko daje przyzwolenie, żeby jego potomek zniszczył sobie życie, ale jeszcze umacnia go w przekonaniu, że nie ma w tym nic złego.
Powstaje więc pytanie: jeśli w otoczeniu młodego człowieka nie ma nikogo, kto powiedziałby mu, że źle robi, jak ma wrócić na właściwą drogę?
Stanowcze “nie” ze strony ojca jest dla dziecka (nawet dorosłego) drogowskazem. Oczywiście dziecko może go na dzień dobry zignorować, ale w momencie zwątpienia zawsze ma gdzie wrócić. W końcu drogowskaz nadal będzie stał na swoim miejscu i wskazywał odpowiedni kierunek.
Powyższy przykład jest dosyć skrajny, ale dobrze oddaje myśl, którą chcę przekazać. Bardziej przyziemnym rodzajem zła byłaby np. rozwiązłość seksualna (ostro promowana w kulturze), narkomania i alkoholizm, złodziejstwo, etc.
Co prawda dobry przykład i mentoring ze strony rodziców to dobre lekarstwo na większość poważniejszych problemów, ale nie da się ukryć, że dziecko w końcu wyjdzie do świata, w którym nie znajdzie zbyt wielu cennych wzorców. Z tej przyczyny złego wpływu nie da się całkowicie wyeliminować, lecz można młodego człowieka odpowiednio uzbroić, żeby potrafił sam sobie z nim radzić.
W przeciwnym razie zostanie pochłonięty przez świat, który nie ma litości dla nikogo.
Podsumuję to w następujący sposób:
Kto poprzez zło chce zachować własne dziecko, straci je. Ale kto w imieniu dobra jest gotów stracić dziecko, odzyska je.
Podsumowanie
Jedna rzecz, zanim się rozstaniemy.
Fakt, że ojciec powinien być ojcem, nie oznacza, że nie może zachować przyjacielskich relacji z dziećmi. Jednak rola ojca zawsze powinna być na pierwszym miejscu.
Podobnie jest z Jezusem, który nazywał apostołów swoimi przyjaciółmi i braćmi. Czujesz się zaszczycony, kiedy król docenia cię w ten sposób i możesz na nim polegać, ale król to nadal jest król i powinieneś czuć do niego respekt.
Właśnie tak wygląda idealny ojciec.
Nie prowadzi wojen ze swoimi dziećmi, nie wyzywa ich ani nie robi innych tego typu rzeczy. Ale wciąż w zdecydowany sposób mówi “nie” dla zła, które w nich widzi. A najlepiej, jeśli dodatkowo potrafi przy tej okazji na spokojnie wytłumaczyć dziecku, dlaczego zło jest złem.
Wracając jeszcze na chwilę do naszego przykładu: syna-homofila nie trzeba od razu wyrzucać z domu, ale na pewno należy mu zakazać praktykowania, promowania czy obnoszenia się ze swoimi dewiacjami, żeby nie truł umysłów innych domowników. No i warto byłoby mu pomóc te chore żądze przezwyciężyć, kiedy już zrozumie, że są one złe.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Zdjęcie wpisu autorstwa Tsvetoslav Hristov z Unsplash
artykul niezly ale czemu nie napiszesz calego wpisu o obowiazkach meza i zony z punktu widzenia prawa rodzinnego.
O obowiązkach męża i żony mogę napisać, ale nie z punktu widzenia prawa rodzinnego, bo nie zajmuję się prawem rodzinnym. Mam za to w planach tekst o małżeństwie, także prędzej czy później coś takiego się pojawi.