Bezdomny, menel, żul — ile razy spotykasz takich ludzi na ulicach? A czy przeszło ci kiedykolwiek przez myśl, co musi się stać, żeby zdrowy chłop, bez żadnej skazy na ciele czy umyśle i ze sprawnymi kończynami, postawił sam na sobie krzyżyk?
Co takiego musi się wydarzyć, żeby człowiek wyrzucił własne życie do kosza?
Oczywiście jeśli takiego zapytasz, odpowie ci. Jednego żona wyrzuciła z domu, drugiemu umarła i wpadł w depresję, trzeci narobił długów, czwartego pokonały uzależnienia… Można by jeszcze długo wymieniać.
Ale brutalna prawda jest taka, że każdy z tych powodów jest tylko wymówką.
Ci ludzie sami zrezygnowali z życia, bo dali się przekonać podszeptom we własnym umyśle, sugerującym, że to już koniec — że nie warto tego dalej ciągnąć. A co najgorsze, wielu młodych ludzi zaczyna myśleć podobnie. Ładują się do mentalnej trumny jeszcze zanim na dobre rozłożą skrzydła w tym świecie.
Wydaje im się, że to, co się dzieje teraz, będzie też działo się jutro. Że to, co było wczoraj, zawsze będzie ciążyło na tym, co jest dzisiaj.
To przykre. Przykre do kwadratu, gdy taki marazm obserwujemy w młodych ludziach. Co jeszcze gorsze, jest on o wiele bardziej powszechny w mężczyznach, niż w kobietach.
Dlatego dzisiaj mam jedno przesłanie: nie rezygnuj z życia, nawet marnego.
Ślepota problemowa
Wielu ludzi ma tendencję do okopywania się swoimi problemami do tego stopnia, że po pewnym czasie nie potrafią już wyjrzeć na zewnątrz ze swojego bunkra żałosności życiowej. Jedynym, co widzą, są ich własne zgryzoty.
Jest to szczególnie prawdziwe u młodych ludzi, dla których osobiste utrapienia są całym światem.
Po pewnym czasie przestają zauważać, że gdzieś tam na zewnątrz, poza murami zbudowanymi z własnych problemów, istnieje prawdziwa rzeczywistość. Realny świat, który tak naprawdę ma gdzieś bolączki ich egocentryzmu.
Bo powiedzmy sobie szczerze: osoby użalające się nad sobą są jeszcze większymi egoistami niż ci, co działają wyłącznie na swoją korzyść. Różnica polega głównie na tym, że pierwsi reprezentują egoizm samodestrukcyjny, a drudzy — zewnętrznie destrukcyjny.
Wróćmy jednak do meritum.
Osoby okopane we własnych problemach nie widzą drogi wyjścia z sytuacji, bo samodzielnie zamurowały wszystkie drzwi, które mogłyby prowadzić do zbawienia. Co jeszcze gorsze, przestają zdawać sobie sprawę, że inni ludzie też mogą mieć problemy. Oczywiście racjonalnie czasem o tym pomyślą, ale nie dopuszczają tych myśli głębiej w swoją świadomość.
W końcu to oni są ofiarami. Jeśli obok pojawi się inna ofiara, robi im niepotrzebną konkurencję.
To jest właśnie samodestrukcyjny egoizm, któremu niemal zawsze towarzyszy ślepota problemowa, czyli niemożność dostrzeżenia wyjścia ze swojej sytuacji.
Na pewno znasz ten typ człowieka. Przychodzi do ciebie z problemem i użala się nad sobą, ale jeśli zaproponujesz mu jakieś rozwiązanie, robi się zły. Dlaczego? Bo taki osobnik nie chce rzeczywistej pomocy (szczególnie, jeśli wymagałaby ona krytycznego spojrzenia na siebie). Woli, gdy inni ludzie poklepują go po plecach i mówią: biedny ty.
Skąd to wiem? Kiedyś sam byłem takim człowiekiem.
Trochę prywaty
Dzisiaj zrobię coś innego, bo użyję samego siebie jako przykładu. W końcu nie jestem jakimś wyjątkowym człowiekiem, który od zawsze myślał tak samo, bo od początku swojego istnienia był męskim mężczyzną.
Nie. Prawda jest taka, że gdzieś od wieku nastoletniego do kilku pierwszych lat studiów byłem ofiarą losu (p*zdą, jakby ktoś chciał użyć mocniejszego słowa ;)).
Nie będę tutaj wchodził w jakieś głębokie psychoanalizy i tłumaczył, dlaczego tak było, ale fakt pozostaje faktem. Byłem przewrażliwionym na swoim punkcie, wstydliwym, zakompleksionym chłopaczkiem, który szukał wśród dziewczyn opiekunki.
Jednak zmieniłem się — i to diametralnie.
Prawdę mówiąc, kiedy patrzę na swoją przeszłą osobowość dziś, mam wrażenie, jakbym obserwował zupełnie innego człowieka. I Bogu dzięki.
W tamtych czasach też myślałem, że nic z tego życia nie będzie. Nie dość, że brakowało mi charakteru i pieniędzy, to jeszcze uważałem siebie za niezbyt przystojnego (chyba niesłusznie, ale jednak), a na deser dostałem jeszcze prezent w postaci wypadających włosów.
Podsumowując, nie miałem wtedy wielkich powodów do radości. I — tak jak opisałem wcześniej — moje własne problemy niemal całkowicie przesłaniały mi rzeczywistość.
Dopiero na przełomie 23-24 roku życia coś mnie tknęło. Już nieco wcześniej zacząłem ćwiczyć, więc moja sylwetka powoli nabierała kształtu, ale to właśnie w tych latach przyszło mi do głowy: niby jestem mężczyzną, ale nie mam zielonego pojęcia o tym, jak być mężczyzną.
Od tego wszystko się zaczęło.
Oczywiście na początku obijałem się o różne pomysły — niektóre bardziej głupie, inne mniej. Np. wydawało mi się, że miarą mężczyzny jest to, ile miał w życiu kobiet, więc wpadłem w sidła nauki o uwodzeniu. Dopiero później zrozumiałem, że to całe uwodzenie jest podszyte nienawiścią, a na dodatek stanowi tylko inną formę ubóstwiania kobiet.
Tak czy inaczej — przedstawiając następne kilka lat w telegraficznym skrócie — im bardziej utwierdzałem się w mojej męskości (i przestawałem się jej wstydzić), tym więcej kolorów nabierało życie.
Nagle okazało się, że podam się ówczesnym koleżankom ze studiów. Nagle pojawiła się odwaga, żeby wyjechać za granicę i zarobić pierwsze porządne pieniądze. Nagle wszystkie tryby zaczęły wskakiwać na miejsce, a maszyna ruszyła.
Teraz przebiłem już 30. rok życia. I co?
I okazuje się, że dalej mogę się podobać dziewczynom w okolicach 20., mimo że niejednokrotnie słyszałem, że jak ktoś się goli na zero, może zapomnieć o zainteresowaniu ze strony młodych. Poza tym pracuję praktycznie na swoim (jako wolny strzelec) i nie muszę liczyć pieniędzy od pierwszego do pierwszego.
Wszystko dzięki temu, że nie wyrzuciłem swojego życia do kosza, tylko w przeciwieństwie do moich rówieśników postanowiłem pracować na narzędziach, które od losu dostałem.
Kiedy inni 30-latkowie stają się coraz grubsi i rozleniwieni, ja dalej wyglądam dobrze — a nawet bardzo dobrze, jeśli zrobiłbym się “na bóstwo”. Chociaż (prawdę mówiąc) na co dzień nie chce mi się jakoś szczególnie stroić.
I nie piszę tego, żeby się tutaj chwalić.
Piszę to dlatego, żebyś nie wyrzucał swojego życia do śmietnika — szczególnie, jeśli jesteś młody (ale nie tylko wtedy).
Podsumowanie
Ostatecznie wszystko sprowadza się do twojego nastawienia do życia. Zadaj sobie pytanie, czy jest ono heroiczne, czy może jednak tchórzliwe? Wolisz przeć do przodu mimo wszystko, czy siadasz na poboczu i obserwujesz podróż innych?
Dokładnym różnicom między jednym i drugim podejściem przyjrzymy się w którymś z przyszłych tekstów.
Natomiast teraz, zanim się rozstaniemy, chciałbym zwrócić twoją uwagę na sedno sprawy. Nigdy nie jest tak źle, żebyś miał zrezygnować z daru, jakim jest życie — niezależnie od tego, co ci podpowiadają demony w twojej głowie.
Ja też mogłem zostać w tym mrocznym miejscu, w którym kiedyś się rozgościłem. Jeślibym tak zrobił, prawdopodobnie nie poradziłbym sobie z o wiele poważniejszymi problemami, które w późniejszych latach los przede mnie rzucił.
Dlatego zakończę czymś, co już kiedyś pisałem: staw czoła drobnym problemom. Dzięki temu będziesz przygotowany, kiedy pojawią się większe.
I nie popadaj w egoistyczny narcyzm — niezależnie od tego, czy jest on samodestrukcyjny (mentalność ofiary) czy zewnętrznie destrukcyjny (psychopatia).
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Zdjęcie wpisu autorstwa Tsvetoslav Hristov z Unsplash
Niech każdy robi, co chce. Jeżeli ktoś woli się poddać, to niech tak będzie. Nie każdy jest „fighterem”, nie każdy ma cel w życiu, nie każdy chce go znaleźć i pewnie też nie każdy chce żyć. Osobiście irytuje mnie nakłanianie kogokolwiek do czegokolwiek, bo nie mamy możliwości poznania całej prawdy o czyimś życiu – a czasem ktoś naprawdę znajduje się w sytuacji bez wyjścia.
Znałem ludzi, którzy przekroczyli tą smutną granicę na własne życzenie. Ich tu już nie ma ale po nich pozostały zgliszcza i traumy nie do wyleczenia. Takie działanie to szczyt egoizmu.
Prawda
Nikogo nie nakłaniam. Jeśli ktoś chce sobie zniszczyć życie, proszę bardzo.
Nie uznaję pomagania komuś na siłę.
Ale powiem tak: każdy, kto „nie chce żyć”, jest opętany. Tylko nie zdaje sobie sprawy, że to nie jest jego wola.