Homofile w telewizji śniadaniowej, transofile w paradokumentach, murzyni jako prowadzący reality show i główni bohaterowie reklam, nowomowa feministyczna na najwyższych urzędach państwowych oraz ministerstwo równości — tyle “dobra” już otrzymaliśmy w niecały miesiąc nowych socjalistyczno-lewicowych rządów. Przy czym celowo nie poruszam tematu nagminnego łamania prawa przez przedstawicieli najwyższych władz państwowych, bo lista “dobrodziejstw” byłaby o wiele dłuższa.
Gdyby wymienione wyżej kwestie rozpatrywać z osobna, można by je uznać za przypadki. Jednak wszystkie razem tworzą coś więcej, niż zwykły zbieg okoliczności. Składają się bowiem na obraz nowego “wspaniałego” świata, który nadciąga do nas wielkimi krokami.
Albo ten świat pokochamy, albo ministerstwo równości obetnie nam wszystkie nierówne części. W imię postępu, towarzysze!
Równość
Skoro już wspominam o nowiusieńkim ministerstwie równości, warto byłoby wyjaśnić, czym jest ta “równość”. Bo widzisz, komuniści mają w zwyczaju wykorzystywać ładnie brzmiące słowa, które przeciętnemu człowiekowi wydają się słuszne, aby przepychać swoje chore idee.
Dlatego termin “równość” w wydaniu czerwonych (dzisiaj przefarbowanych na tęczowych, zielonych i niebiesko-unijnych) oznacza coś zupełnie innego, niż normalnie.
“Równość” rewolucyjną można zdefiniować mniej więcej tak: przywileje dla naszych ulubieńców, ograniczenia dla naszych przeciwników.
Kim są ulubieńcy? Oczywiście wszystkie modne dzisiaj grupy społeczne, tworzące proletariat:
- kobiety,
- zboczeńcy spod znaku tęczy,
- kolorowi nachodźcy z krajów trzeciego świata,
- ekoterroryści,
- etc.
Kim natomiast są przeciwnicy? Tutaj oczywiście w grę wchodzi lista typowych podejrzanych dla oświeconych postępaków, czyli:
- mężczyźni,
- rodziny (szczególnie wielodzietne),
- biali ludzie jako ogół,
- chrześcijanie,
- osoby sceptycznie nastawione do jedynie słusznych narracji,
- etc.
Jednak ulubieńcy nie mają się z czego cieszyć, bo ich przydatność jest tymczasowa. Kiedy przyjdzie odpowiednia pora, staną się równie zbędni, co ludzie, których do tej pory zwalczali. Tak jak szeregowi żołnierze są mięsem armatnim na wojnie, tak proletariat jest mięsem armatnim na wojnie kulturowej.
Jak pisał Janusz Szpotański:
„By mogła zapanować Równość,
trzeba wpierw wdeptać wszystkich w gówno;
by człowiek był człowieka bratem,
trzeba go wpierw przećwiczyć batem;
wszystko mu także się odbierze,
by mógł własnością gardzić szczerze.„
Nowa normalność
Muszę przyznać, że architekci społeczni szybko ruszyli z tematem. Wspomniani we wstępie:
- homofile w telewizji śniadaniowej,
- transofile w paradokumentach,
- murzyni jako prowadzący,
- murzyni jako partnerzy białych kobiet w reklamach,
- feministyczna nowomowa na najwyższych szczeblach życia społecznego…
Wszystko to jest częścią oswajania lokalnej ludności (w tym wypadku Polaków) z nową normalnością. Mamy uwierzyć, że zboczeńcy to fajni i przyjemni ludzie, a widok murzyna czy araba na każdym kroku nie jest niczym dziwnym. Mamy też zacząć mówić tak samo, jak oświeceni postępacy.
Jest to typowa technika powolnego gotowania żaby, która będzie już al dente, zanim w ogóle zauważy swoje tragiczne położenie.
Jednak poza oswajaniem z nową normalnością (która z normalnością nie ma nic wspólnego), postępująca demoralizacja społeczeństwa ma jeszcze jeden cel. Jaki? Całkowitą destrukcję narodu — nie tylko polskiego, ale każdego narodu europejskiego.
Zauważ, co mają ze sobą wspólnego następujące rzeczy:
- promowanie homofilii i transofilii,
- wpychanie białych kobiet w ręce murzynów czy innych arabów,
- namawianie kobiet do feminizmu, robienia kariery i rezygnacji z rodziny.
Odpowiedź jest prosta. Chodzi o drastyczną redukcję liczby noworodków (ze szczególnym uwzględnieniem białych noworodków). W końcu zboczeńcy dzieci mieć nie będą, tak samo jak chemicznie wykastrowani transofile. Ze związku białej kobiety i murzyna narodzi się dziecko nowej rasy. Mieszaniec, który nie będzie miał żadnych korzeni. No a kobieta zaczadzona feminizmem również dzieci mieć nie będzie.
Jesteśmy świadkami naprawdę sprytnie przemyślanej kampanii likwidacji narodów europejskich. Mógłbym o tym napisać jeszcze więcej, ale zatrzymam się, bo nie chcę nadmiernie wydłużać Krótkich Strzałów.
Co możemy z tym zrobić?
Prawdę mówiąc, nic nie możemy z tym zrobić. Nie na wielką skalę, gdzie w grę wchodzą grube miliardy wydawane na propagandę.
Jednak wielka skala nie zawsze jest najlepszym sposobem prowadzenia walki.
Czasem lepiej działać oddolnie, a na to już każdego z nas stać. Dlatego jeśli będziesz swoim życiem i językiem reprezentował prawdę, wpłyniesz na więcej ludzi, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Ale najpierw sam musisz być dobrze osadzony w prawdzie. Musisz wiedzieć, że to co wiesz i wyznajesz, jest słuszne.
Dlaczego warto? Ponieważ wtedy nikt ani nic nie będzie w stanie cię skołować i wyprowadzić na manowce. Będziesz jak żeglarz, który zawsze wie, gdzie jest północ. Chociażby nadciągnęły gęste chmury, a wzburzone morze zarzucało twoją łajbą na wszystkie strony, północ dalej będzie północą, dzień dniem, a prawda prawdą.
Jeśli to wiesz, będziesz trzymał stery życia. Jeśli nie, staniesz się zabawką w rękach obcych sił.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeśli uznaliście tekst za ciekawy i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.
Zdjęcie wpisu autorstwa Tsvetoslav Hristov z Unsplash
Jednym z bardziej absurdalnych spinów światowej prawicy (a ponieważ pochodzącym z Ameryki, to podszytym histerycznym antykomunizmem i ruso-, a właściwie słowianofobią) jest usilne szukanie powiązań między Związkiem Sowieckim a progresywnymi, tęczowymi liberałami. Uważam toczenie starych wojen z XIX-XX wieku za jałowe. Linie podziałów przebiegają dzisiaj w innym miejscu niż 80 lat temu. Dla mnie – jako prawicowego nacjonalisty – sojusznikiem prędzej będzie narodowy socjalista (nie mylić z wyznawcami Adolfa) czy nawet komunista niż fan globalizmu, atlantyzmu i wolnego rynku, który prywatnie kultywuje sobie jakieś konserwatywne zwyczaje. Nie musimy się zgadzać w większości spraw ani lubić, wystarczy, że będziemy strzelać do tego samego, zachodniego potwora, którego bękartem jest cała wyżej wspomniana zgnilizna moralna.
Jeszcze jestem w stanie do pewnego stopnia zrozumieć narodowy socjalizm, ale komunizm?
Jak dla nacjonalisty sojusznikiem może być komunista? 😀 Komunizm z samej swej natury jest globalistyczny i antynarodowy. Poza tym antykomunizm niekoniecznie wiąże się z rusofobią, bo rak komunizmu przybył do Rosji z zewnątrz i totalnie ją zdewastował.
A powiązań między ZSRR i dzisiejszym światem na siłę szukać nie trzeba, bo system działania jest bardzo podobny. Różni się tylko tym, że współczesny komunizm przeniósł walkę na teren ludzkiej świadomości, zamiast siłą i terrorem wprowadzać rewolucję. No i rzeczywiście płynie z Zachodu, bo współczesnym centrum rewolucji komunistycznej jest USA.
Poza Związkiem Sowieckim (ale tylko do czasów wielkiej czystki) w każdym państwie „komunistycznym” wykorzystywano nacjonalizm, tylko wtedy nazywało się to „polską (rumuńską, węgierską itd.) drogą do socjalizmu”. Powtarzam: postępowy, XXI-wieczny liberalizm obyczajowy nie ma z komunizmem nic wspólnego; przeciwnie, tak długo, jak istniał blok wschodni, Europa Środkowo-Wschodnia była wolna od degeneracji. Nie tylko z tego powodu Polska Ludowa była w wielu obszarach najbardziej udanym państwem polskim w historii.
Sorry, ale przy PRLu będącym najbardziej udanym państwem to mnie straciłeś. To nie było państwo, tylko bantustan pod bolszewickim butem.
Piszesz do mnie, że używam terminów zapożyczonych z USA, a sam to robisz. Właśnie w USA tę neokomunę nazywają liberalizmem, chociaż ona z liberalizmem nie ma nic wspólnego. W początkowych latach rewolucji rzeczywiście kusiła hasłami typu „hulaj dusza, piekła nie ma”, żeby przyciągnąć naiwnych, ale teraz już się okres swawoli kończy. Energicznie przechodzimy do etapu zamordyzmu pod modnymi sztandarami zboczeńców, feminizmu i ekoterroru.
A jeśli uważasz, że to nie jest neokomuna, radzę zapoznać się z takimi rzeczami, jak:
– neomarksism (ideologia opresora i ofiary),
– marsz przez instytucje,
– fakt, że USA zrealizowało praktycznie wszystkie postulaty partii komunistycznej z lat 20.,
– bolszewicki sposób destrukcji państwa bez wojny (Yuri Bezmienow to tłumaczył, nawet publikowałem na blogu nagranie z nim),
Jeszcze by się znalazło parę rzeczy, ale na początek wystarczy. Nowi komuniści po prostu przerzucili się z mordowania i terroru na pranie mózgów. Niestety ich nowa taktyka okazała się bardzo skuteczna.
Nazywanie PRL „bantustanem pod bolszewickim butem” obraża pamięć tych Polaków, którzy przetrwali koszmar niemieckiej okupacji (sowieckiej z lat 1939-1941 też), a potem odbudowywali ten kraj. Solidaruchy i zawodowi fałszerze historii z IPN nie chcą pamiętać, że dopiero wtedy zlikwidowano analfabetyzm, głód, (masowe) bezrobocie i ubóstwo, a także zelektryfikowano i zindustrializowano Polskę. Oczywiście szkoda tych poczciwych naiwniaków z lasu liczących na wybuch WW3, ale po 1956 r. było już – znowuż poza pewnymi wyjątkami – naprawdę znośnie.
Czasami nawet na Zachodzie potrafią nazwać coś zgodnie z rzeczywistością. O liberalizmie akurat trochę wiedzą, bo to w 100% ich dziecko.
To z tymi postulatami partii komunistycznej to zdaje się też korwinowski spin.
Fakty są takie, że jedyną ideologią, która przetrwała w tej postmodernistycznej erze jest liberalizm. Reszta jest od dawna martwa.
Czyli jak w USA mówią coś, co Ci odpowiada, mówią dobrze. W przeciwnym razie mówią źle. OK… ;D
Bantustan nie obraża pamięci Polaków, bo zwykli Polacy nie mieli z tym ustrojem nic wspólnego (poza tym, że byli przez niego terroryzowani). Komuniści wyrżnęli lub wywieźli Polską inteligencję i przywieźli ze sobą na czołgach nową inteligencję, żydowsko-bolszewicką, której potomkowie do dzisiaj pasożytują na państwie.
I nie przesadzałbym z tymi dokonaniami komuchów, bo obowiązek powszechnego nauczania istniał już w międzywojniu. A to, że po wojnie było wiele do zrobienia, wynika z faktu, że wszystko było zniszczone. Także nieważne kto by tym krajem rządził, robota i tak by była.
Było znośnie, mówisz. To dlaczego Polacy strajkowali? Nie raz, nie dwa, tylko wielokrotnie. W pewnym momencie oburzenie ludzi doszło już to tego stopnia, że władza musiała wprowadzić stan wojenny, bo bała się, że zostanie zlikwidowana. I te protesty były krwawo tłumione. Więc skoro było tak dobrze, dlaczego było tak źle?
Historię zakłamują komuniści, którzy przypisują sobie zasługi, które nie należą do nich.
Ten liberalizm kulturowy, o którym mówisz, służy tylko i wyłącznie wprowadzeniu nowego zamordyzmu w myśl starej, dobrej rewolucyjnej idei komuchów.
PS. Przepraszam, że z takim opóźnieniem odpisuję, ale w tygodniu nie mam zbyt wiele czasu.